Dawno dawno temu (jakies 17lat), dosc daleko stad (gdzies na Slasku Opolskim)
Leniwy koniec roku szkolnego, oceny wystawione, wyrabiamy na luzie ostatni w-f. To znaczy zapalency biegaja w tym upale i kopia pilke, ja z Lysym i paroma kolesiami lezymy sobie w cieniu i przygladamy sie. Nuda…
– A, ustawie sobie zaplon – ocknal sie z letargu Lysy i zaczal sie podnosic.
– Ty, to daj kluczyki, podjade ci tutaj – poprosil Trojak. W sumie czemu nie…
Mz-ka Lysego stala na parkingu zaslonieta budynkiem szkoly. Znalismy obaj Trojaka, wiemy ze glupi nie jest i na motorze jezdzic umie. Lysy wzruszyl ramionami, rzucil mu kluczyki i opadl z powrotem na torbe. Mijaja minuty, kwadrans. Trojaka nie ma.
– Pewnie nie moze zapalic – sugeruje. No bo ten sprzet Lysego narowisty jest, czasem jak sie uprze to zapalis nie chce i juz. Ja sie autentycznie boje go uruchamiac po tym jak Lysy dwa dni kulal, jak mu kopniak oddal w srodstopie. Lysy zebral sie i poszedl poinstruowac Trojaka, jak sie powazne motocykle zapala. Leze i czekam. Nie ma go i nie ma. W koncu wychynal zza rogu szkoly i macha na mnie reka. Pozbieralem sie, wzialem graty i ide. Lysy czeka na mnie z nowina, skwaszony jakis.
– Trojak mi motor rozwali – informuje mnie. Krece glowa, no bo niby jak, musial ani chybi wyrwac na ulice i przypalowac. Idziemy i oczom moim ukazuje sie widok na szkolnym parkingu conajmniej niecodzienny. Przykasowany przodem motor przy szkolnym murze, urwana rynna, skonfudowany Trojak, zakrwawiony Kilan, dyrektorka, jeszcze kilka osob. Emocje opadly, ze strzepkow rozmow ulozyl mi sie w glowie obraz zdarzenia. Trojak odpalil mz-ke za pierwszym razem. Zasiadl i rura. Przyzwyczajony byl ani chybi do rozlozenia masy i przyspieszenia rodzimego sprzetu klasy WSK. A tu i kop potezny, i przod lekki. Poderwalo mu sie kolo i poszeeeeedl. Jakims cudem trafil w jedyna na tej scianie budynku rynne, miedzy oknami szkolnego sklepiku. Trojak wraz z moto i rzecz jasna rynna osunal sie po murze na glebe. Jeszcze mu szok nie minal pierwszy a juz zaskoczyl go drugi. Pochyla sie nad nim zakrwawiony Kilan i pyta sie, czy mu sie nic nie stalo… No bo Kilan akurat byl w sklepiku i cos tam sobie kupowal. Pani ze sklepiku spojrzala w okno, bo znow ktos na parkingu moturem gazuje. I widzi, jak jakis chlopak ruszyl na tylnym kole i jedzie prosto na nia!!! Wiec odruchowo wrzasnela. Kilan spojrzal, poznal i moto, i Trojaka. Bum. Wiec wyrwal z miejsca ratowac kolege albo przynajmniej paciorek zmowic. A w korytarzu wiodacym na zewnatrz takie fajne wahadlowe przeszklone drzwi byly. A on tak sie spieszyl z pierwsza pomoca/ostatnia posluga, ze chcac je otworzyc wyciagnal reke i… zamiast trafic w uchwyt trafil w szybe i sila rozpedu przelecial przez nia jakby jej nie bylo. No potem to juz jej nie bylo, a w trakcie przelotu odlamki szkla zrobily co zrobily. Kilan tego oczywiscie nie zauwazyl bedac w szoku i zakrwawiony pozbieral sie i pobiegl dalej. To co mowila dyrektorka niewarte jest w tej chwili wspomnienia. Zachwycona nie byla. Mz-ka podwinela pod siebie przednie kolo i na stancje (jakies 700m) pchalismy ja z Lysym jakies 1,5 godziny – 3 metry do przodu, 2 do tylu, na tyle pozwalal uzyskany tuningiem rynnowym promien skretu. Trojak jakos dwa dni pozniej zabral sprzeta do siebie na wies i naprawil (nie wnikalismy z Lysym jak, wazne ze jezdzi i mniej wiecej prosto). Szybe wstawino, rynne przymocowano. Ach, technikum, to byly piekne lata…:).