Indiana Jones w Sercu Bobrowni

Zachciało mi się pod wieczór obejść Jezioro Łabędzie. Początki były lekko bagienne, aż do Lisiego Gniazda, gdzie kiedyś nagrałem igraszki małych lisków. Ty, razem cała dzikość natury objawiła się parą żurawi drących japy w strachu o gniazdo i lisem któremu zepsułem swoją obecnością polowanie. Ciekawym doświadczeniem jest spojrzeć z drugiej strony na doskonale znane tereny:

Zupełnie przypadkiem odkryłem źródełko mające swój udział w produkcji wody dla Będziego. A kawałek dalej całkiem fajne górki, które można by zimą wykorzystać jako tor saneczkowy, gdyby nie były na takim odludziu…

Obejście jeziora utrudnia nieznany mi dotychczas Kanał (trzeba mu jakąś nazwę wymyślić). Oczywiście jakże by inaczej, jest Kanał, musi być tama…

I tak dotarłem do miejsca już mi znanego, którego tamę opublikowałem kilka wpisów temu. Tak wygląda od strony Kanału:

I w tym momencie wypadało by przeskoczyć kamienie, kilkadziesiąt metrów dalej wejść na dobrze znaną drogę i wrócić do domu… Ale ciekawość pchnęła mnie w kierunku cokolwiek przeciwnym…

Kolejne ruiny, z których zostały resztki fundamentów. Niegdysiejsza droga zagrodzona odłamanym drzewem. Ślady minionej cywilizacji zwyciężanej przez Matkę Naturę:

I ślady Wysłannika Natury, który zaznaczył wzięte w posiadanie terytorium…

img_20190427_190312_6

Przełamałem atawistyczny strach przed Lasem i tak oto dotarłem do Serca Bobrowni:

Otaczające mnie ślady tych co minęli oraz tych co są i pożerają intruzów zrobiły piorunujące wrażenie…

Ale najbardziej niesamowita była Namibia – podbity przez bobry obszar, gdzie świeczniki leżą w mule niczym diamenty na afrykańskiej plaży:

img_20190427_190824_8

Jako, że nadmiar emocji może być zgubny, dalszą eksplorację Serca Bobrowni przełożyłem na kiedy indziej. Jeszcze rzut oka na Bramę:

img_20190427_192221_4

Wieczorny harmider wyraźnie informuje, że Las budzi się do nocnego życia i jestem tam osobą niepożądaną. Czas wracać.

początek i koniec

Początek dnia może być miły. Na przykład taki:

img_20190426_084113_4

Potem dzień się rozwija. Rajd po Bartoszycach z celem zakupowym, zaplanowaną wizytą na Policji, niezaplanowaną wizytą w ODeeRze, okazyjnym jedzeniem na szybko, uświadomieniem sobie jak dobrze znam słowacki i jak trudno mi przeczytać coś po polsku…

img_20190426_123007_0

Schyłek dnia na dłubankach przydomowych i niezaplanowany, ale przyjemny koniec:

img_20190426_193158_7

Konkluzja wieczorna: trasa Pieniężno-Zięby to taki warmiński Man TT. Dodatkowym utrudnieniem jest wyścig z mrokiem, więc następnym razem koniecznie w dzień i z okularami. I stoperem. Albo Stoperanem…;)

polowanie na czarownice

Kiedyś wspomniałem, że ostatnią czarownicę spalono u nas w 1686 roku.

Bardzo ładnie przedstawiono oskarżenie o czary i proces domniemanych czarownic w 11tym odcinku serialu Outlander. Czas akcji XVIIIw. Późne ciemnowiecze, Szkocja.

Żeby było ciekawiej, takie procesy odbywają się i w dzisiejszych czasach w PL. W sądach okręgowych pod nazwą „rozwód”, gdzie czarownicami są mężowie oraz w sądach rodzinnych pod nazwą „kontakty z dziećmi”, gdzie czarownicami są ojcowie. Ten sam poziom merytoryczny co 300 lat temu, tylko nie pali się ich na stosie. A szkoda…

Ciekawie poruszona tematyka ojcostwa jest w odkrytym ostatnio przez mnie filmie „Dae-ho”. Raczej dla odpornych – mnie ten film powalił i do teraz nie mogę się pozbierać.

suchy dabing

Tu posadimy…

img_20190424_104141_7

bandurki:

img_20190424_163528_3

i gandziu:

img_20190424_163555_3

Mimo wszystko „Troja dabing” rulez:)

Susza. Może w niedzielę coś pokapie. Ale zakurwialce przeczuwają, że lekko nie będzie – na Będzim wysoki poziom, no i nowe tamy:

img_20190424_164102_9

A beztroscy palacze bądź zatroskani mściciele wykorzystują suszę do swych własnych celów:

Jutro jadę na Policję do B. zeznania składać. Bo niby pożar zaczął się na mojej działce.

strach i gniew

Poniosło mnie wczoraj po zachodzie Słońca do bobrów. Nie liczyłem na spektakularne sukcesy obserwacyjne, bo poruszam się cokolwiek głośno – mógłbym ewentualnie podejść jakieś ociemniałe, kulawe i najlepiej martwe zwierzę. Co też bobry mi obwieściły wydając dźwięk jakby ktoś walnął „babską dupą” w wodę. Trzykrotnie. Wystraszyły mnie tym niemiłosiernie. No dobra, to bobrów nie zobaczę. Ale wiem, że są.

Wracając przez Koński Jar zauważyłem niepokojącą nierówność na świeżo posianym owsie:

img_20190419_201419_0

Wyglądało to jak krater po meteorycie, ale że w tej okolicy już kiedyś kosmici mnie wyruchali, obwiniłem o zjawisko dziki. Tym bardziej, że występowało w kilku miejscach, a deszczu meteoroidów nikt nie zapowiadał. No i wkniły mnie zwierzaki, że tak luzacko niszczą moją pracę. Powziąłem postanowienie pomsty i wróciłem do domu w towarzystwie Chorsa oświetlającego koniowate:

img_20190419_202230_9

Wspominałem już, że jestem leniwy? Dlatego też myśl o nocnej wyprawie przeciw dziczy zdała mi się niemiłą. Udałem się zatem dziś w pole ze szpadlem, traktorem, bronami i owsem – a jak już zasypałem, wyrównałem i dosiałem to w ramach odwetu okrasiłem teren resztką Wildgranixu. „I uj! – krzyknęli Indianie i pobiegli w las”.

 

uwaga

W trakcie prac okołogumnowych zwróciłem uwagę na stojący na skrzyżowaniu samochód. Jako, że stał dość długo, nabrałem podejrzeń, że nie stoi bez powodu. Nic strasznego się nie działo, ale po zakończeniu bronowania pojechałem sprawdzić. Cóż, dwóch panów w Volvo oddawało się piwnej rekreacji. Upewniłem się, że nic im się nie stało, objechałem ich wkoło i wróciłem na gumno.

img_20190419_183738_2

Jak się zwinęli wiedziony przeczuciem pojechałem sprawdzić stan skrzyżowania. Nie zawiodłem się:

img_20190419_153841_2

Chwilę się wahałem, ale jakiś czas temu mili panowie z SG wspominali, żeby zgłaszać im takie rzeczy. No to zadzwoniłem i pogadaliśmy. Pan P. zapewnił mnie, że będą mieć to na uwadze. Szczerze mówiąc podszedłem do tego z dystansem, bo raz tylko rzuciłem numer rejestracyjny no i w sumie jedna udokumentowana butelka to chyba za mało, żeby poświęcać temu uwagę. Ale cóż, zadzwoniłem w sumie z ciekawości. Jakież było moje zdziwienie, gdy 20 minut później zajechał na miejsce zdarzenia radiowóz SG. Omówiliśmy powtórnie zdarzenie z panem R., który z pamięci wyrecytował numer rejestracyjny rzeczonego pojazdu – szacun. Pogadaliśmy jeszcze o dzikach z towarzyszącym mu myśliwym i ponownie zapewnili mnie, że będą tę sprawę mieć na uwadze.

No więc popuszczam wodze wyobraźni, jak ta uwaga się przejawi. Bo ja w takich momentach zaczynam myśleć o lutownicy i kombinerkach oraz o ich zastosowaniu w wyjaśnianiu śmieciarzom, że źle uczynili. No nic, czas pokaże.

Ruski Świt

Dni ostatnio mijają w kociokwiku świątecznym, czyli próbie przywrócenia domu i gumna do stanu, hmmm, lepszego niż co dzień. Zrypany jestem tymi próbami, a wczoraj to już w ogóle, bo zaaplikowałem sobie porcję drabiny na ogarnianie dachu po majstrach. Wyczerpało mnie to i postanowiłem dziś odespać. No ale kilka minut po 7mej wjechał na gumno biały busik. Kurier? Na ruskich numerach? Nieeee, to Aleksiej. Wpadł na chwilę podrzucić to, czego u nas nie ma a u nich jest:

img_20190418_072046_0

No to teraz można się leczyć;) Ale najpierw na targ, zwany tu rynkiem, po przysłowiowego kota w worku:

No skoro to nie koty, to trzeba rozbudować kurwiszonarium. Na przykład adaptując na ich potrzeby zamieszkały przez pająki domek z placu zabaw. Za adapter posłużył Władek:

I kolejny dzień roboczy minął. Znalazłem nawet chwilę na ogarnięcie wizytówki wjazdowej, ale chyba średnio mi wyszło:

img_20190418_180757_3

No nic, albo się przyzwyczaję albo to zmienię. Jutro kociokwiku ciąg dalszy.

Góra Zamkowa

W niedzielę zawlokłem rodzinkę na najwyższe wzniesienie Natangii:

img_20190414_105538_0

Ostatni raz byłem tutaj w innym życiu, jakieś 18 lat temu. Już zapomniałem, że trzeba tam wejść…

img_20190414_105825_0

A potem zejść. Męczące czynności. Zdecydowanie wolę takie wycieczki palcem po mapie, choćby takiej:

img_20190414_112922_9

No i mnie jeszcze podkusiło, że może by tak nad Jezioro Martwe. Dzięki miłym panom z SG udało się je znaleźć. Nawet tę budkę telefoniczną znaleźliśmy. Co zakrawa na cud, biorąc pod uwagę, że ta mapa ma ze 30 lat i i większość z tych dróg albo nie istnieje, albo jest opieczętowana zakazem wjazdu, albo… Nieważne. Ważne, że wycieńczeni trafiliśmy do Świętego Mikołaja na obiad (taka klimatyczna knajpa w Bartoszycach). No a potem jeszcze zakupy i do domu. Fajny dzień był, trzeba to będzie powtórzyć.

Władza

Tak ostatnio się natykam. Nie, żebym miał coś przeciwko, ale jakaś kumulacja czy coś. No bo zaczęło się jeszcze przed zawodami. Na gumno zajechał pojazd SG. W pierwszej chwili myślałem, że po zaginionego Majstra1, ale nie. Chłopaki chcieli zobaczyć jak wygląda agroturystyka więc zostali na kawie. Miło było, kontakt nawiązany. Pojechali.

Potem zawody – profesję niektórych zawodników przemilczę. Ale miałem telefon od Aś. Że Majster2 odczuł potrzebę pojechania na pogrzeb. Czyjś. Zacny powód, dostał dwie stówy na drogę i zapowiedź powrotu w poniedziałek. Albo wtorek. I pojechał (czy też poszedł) na ten pogrzeb. Koło 11tej. Jak widać śpieszno mu było, bo nie dość, że nie domalował, to zostawił miednicę wapna rozrobioną i – o zgrozo – piwa nie dopił. No i dzwoni do mnie koło 15tej. Jako, że właśnie wyniki liczyłem, nie odebrałem. Za chwilę dzwoni jakiś numer, dalej liczę, nie odebrałem. Chwilę później dzwoni Aś, już mogłem gadać. Okazało się, że Majster2 przechodząc obok górowskiej meliny raczył wstąpić i szerokim gestem ugościć bywalców, ale gdy poczęstunek się skończył, został kopniakami wyproszony na zewnątrz, gdzie znalazł go patrol P+SG. Zaproponowali mu dołek, Majster2 zasugerował powrót do nas i tamże został radiowozem dostarczony i w przyczepie zabezpieczony. Oddzwoniłem na ten nieznany mi numer i tak nawiązałem znajomość z naszym dzielnicowym, który potwierdził znaną mi już wersję. Majster2 nazajutrz poszedł na ten pogrzeb, ale coś się chyba stypa przedłużyła, bo do dziś nie wrócił. Dlaczego nie jestem zdziwiony?

W niedzielę zapragnąłem wywlec rodzinkę na zwiedzanie okolicy (o tym w kolejnym wpisie). Podczas tego zwiedzania zabrnęliśmy wystarczająco daleko, by wybudzić z uśpienia przygraniczną fotopułapkę, co zaowocowało pojawieniem się dwóch panów w radiowozie SG nie licząc psa. Ustaliłem z nimi gdzie jest poszukiwane przez nas Jezioro Martwe – bez ich pomocy pewnie bym zabrnął pod Królewiec.

Nazbierało się tych spotkań w krótkim okresie czasu. Prawdopodobnie wyczerpałem limit kontaktów z Władzą na najbliższe kilka lat. Może i dobrze…

Serpentynowy ziąb

Byliśmy wczoraj na zawodach. Zaczęło się od kłopotów z mocowaniem kołczanu, które to pokonano sznurówką – bo nie mieliśmy psa do dyspozycji;)

 

 

W walce z przenikliwym zimnem pomagało najpierw ognisko, potem strome podejścia:

 

Pomimo licznych przeciwności losu Dziewczynki nie poddawały się, próbując bądź to ubić cokolwiek, bądź zaglądając wilkowi do pyska. Pomagała przetrwać obietnica pieczeni z muflona…

 

Skończyło się na obietnicy, choć jedzenie na koniec zawodów dopisało. Mimo braku ognia i kubków do herbaty udało się zaspokoić głód potrasowy. Wyników nie mieliśmy imponujących, zmarzliśmy strasznie najpierw czekając na rozpoczęcie zawodów, potem czekając na ogłoszenie wyników, ale przecież pojechaliśmy tam żeby dobrze się bawić i dla takich chwil jak ta:

img_20190413_111933_6

Bo nagrody albo się dostanie albo nie, ale dla zdjęcia z Anną Sokólską warto trochę zmarznąć;)