Zachciało mi się pod wieczór obejść Jezioro Łabędzie. Początki były lekko bagienne, aż do Lisiego Gniazda, gdzie kiedyś nagrałem igraszki małych lisków. Ty, razem cała dzikość natury objawiła się parą żurawi drących japy w strachu o gniazdo i lisem któremu zepsułem swoją obecnością polowanie. Ciekawym doświadczeniem jest spojrzeć z drugiej strony na doskonale znane tereny:
Zupełnie przypadkiem odkryłem źródełko mające swój udział w produkcji wody dla Będziego. A kawałek dalej całkiem fajne górki, które można by zimą wykorzystać jako tor saneczkowy, gdyby nie były na takim odludziu…
Obejście jeziora utrudnia nieznany mi dotychczas Kanał (trzeba mu jakąś nazwę wymyślić). Oczywiście jakże by inaczej, jest Kanał, musi być tama…
I tak dotarłem do miejsca już mi znanego, którego tamę opublikowałem kilka wpisów temu. Tak wygląda od strony Kanału:
I w tym momencie wypadało by przeskoczyć kamienie, kilkadziesiąt metrów dalej wejść na dobrze znaną drogę i wrócić do domu… Ale ciekawość pchnęła mnie w kierunku cokolwiek przeciwnym…
Kolejne ruiny, z których zostały resztki fundamentów. Niegdysiejsza droga zagrodzona odłamanym drzewem. Ślady minionej cywilizacji zwyciężanej przez Matkę Naturę:
I ślady Wysłannika Natury, który zaznaczył wzięte w posiadanie terytorium…
Przełamałem atawistyczny strach przed Lasem i tak oto dotarłem do Serca Bobrowni:
Otaczające mnie ślady tych co minęli oraz tych co są i pożerają intruzów zrobiły piorunujące wrażenie…
Ale najbardziej niesamowita była Namibia – podbity przez bobry obszar, gdzie świeczniki leżą w mule niczym diamenty na afrykańskiej plaży:
Jako, że nadmiar emocji może być zgubny, dalszą eksplorację Serca Bobrowni przełożyłem na kiedy indziej. Jeszcze rzut oka na Bramę:
Wieczorny harmider wyraźnie informuje, że Las budzi się do nocnego życia i jestem tam osobą niepożądaną. Czas wracać.