mam tę moc…

Najmłodsza jest zafascynowana Krainą lodu. Może dzięki tej fascynacji odkryła w sobie moc, żeby sprowadzić trochę prawdziwej zimy. Takiej z mrozem i śniegiem;)

Dużo tego śniegu nie napadało, ale wystarczająco by stworzyć lodową aleje do Janikowa:

Wcześniejsze roztopy popsuły moje mocowanie pompy w stawie, zmieniłem więc jej lokalizację na taką tyrolską…

Skuteczność rozwiązania zaskoczyła nawet mnie – jest super:) Bo i krowiszony mają wodę, ryby powietrze a ja spokój. Przynajmniej do następnego rachunku za prąd.

Korzystając z konkretnego mrozu wybraliśmy się do lasu… a właściwie do kopalni drewna:

Zamróz pozwolił złożyć kurtuazyjną wizytę domownikom:

Ale tam lód już cieńszy i trochę strachu się przyplątało. Niemniej jednak urobek zacny:

Teraz trzeba to pociąć w stodolanym zaciszu, poukładać i czekać na następne uderzenie niskich temperatur. Mam nadzieję, że mróz rozminie się z wykotami owiec, bo pierwsze jagniaki udowodniły, że im nie służy… Za mało mocy do przeżycia miały:/

święta 2014 – projekt

Zadzwoniłem tydzień temu do dzieciaków, czy chcą przyjechać do mnie na święta. Miały się zastanowić. No i powtórzyłem telefon z zapytaniem wczoraj i przedwczoraj. Dzieciaki się „zastanowiły” i w tym roku wolą spędzić święta z J. Wika ponadto przypomniała mi o świątecznych prezentach. Że chciałaby gitarę za 2tys. A jeśli nie mogę jej kupić, to żebym chociaż dołożył J połowę. Na moją informację, że nie dysponuję taką kasą zażyczyła sobie, żebym skombinował, bo J też nie ma i musi kombinować. A jeśli nie chcę jej nic dać na święta, to żeby chociaż mogła dalej mieszkać w tym domu razem z J i Erykiem. I kilkukrotnie zaznaczyła, że to jej samodzielne przemyślenia i nikt jej nic nie sugerował. Powiem szczerze, że pierwszy raz tak się wkurwiłem na własne dziecko. Że jak to, przyjechać do mnie na święta nie chcesz ale prezenty to już tak? Oczywiście te przemyślenia, emocje i uczucia zachowałem dla siebie, ale włos mi się jeży jak widzę jak J manipuluje i indoktrynuje dzieci, zwłaszcza Wikę. Wyjaśniłem Młodej, że to co dalej będzie z ich mieszkaniem zależy w tej chwili wyłącznie od J, bo to ona musi zdecydować, czy chce orzekania o winie i całych wynikłych z tego konsekwencji, czy rozstajemy się polubownie i nikt więcej nikomu żadnych świństw nie robi. Nie wiem, czy dotarło to do Wiki, bo była z J na zakupach w jakiejś galerii i oprócz wyklepania przygotowanej formułki była zaprzątnięta czymś zupełnie innym.

Potem rozmawiałem z Erykiem. Też powiedział, że woli w tym roku zostać z J, z jakąś taką rezygnacją i dodał „przepraszam”. Żal straszny mnie ogarnął, raz, że była okazja spędzić z dziećmi dobre 3 tygodnie, ale przede wszystkim dlatego, że maja mózgi lasowane propagandą J. Po prostu w głowie mi się nie mieści, jak chorym trzeba być psychicznie żeby mieć w sobie tyle jadu.

Jak się już wypłakałem to na spokojnie sobie wszystko przemyślałem i doszedłem do całkiem budujących wniosków. Dzieciaki moje są zmanipulowane, ale maja też instynkt obronny. Wiedząc, jakie piekło zgotuje im J jeśli powiedzą, że chcą jechać do mnie, wolą z tego wyjazdu zrezygnować i mieć względny spokój. Coś w stylu mojego „lepiej mieć spokój niż rację”, takie „lepiej mieć spokój niż pojechać do ojca na święta”. No i dobrze. Przetrwajcie to, Dzieci moje, bo o Wasze dobro w tym wszystkim chodzi najbardziej. Pozostaje mi mieć nadzieję, że uwolnienie się od toksyn J zajmie Wam mniej czasu, niż mnie.

świąteczna komercja

Zadzwoniłem wczoraj do dziadków z życzeniami. Babcia od razu na mnie naskoczyła, że była u niej J i skarżyła się, że pozwałam ją o ponad 200 tysięcy za dom. No proszę, jak to można ładnie ująć. Nie powiedziała, że pozew był o rozwód bez orzekania o winie i nie było w nim słowa o kasie. No i o tym, że to ona żąda rozwodu z mojej wyłącznej winy też przecież nie powie. Ważne, żeby pozować na biedną skrzywdzoną ofiarę. To akurat J umie średnio, a ja już nauczyłem się nie nabierać na tą postawę. Z resztą wobec mnie J nie sili się już na granie, pokazuje swoją prawdziwe zakute „ja”. Przy okazji dowiedziałem się, że dzieciaki mają na ferie zaplanowany dwutygodniowy wyjazd do Ustronia. Czyli wychodzi na to, że na ferie ich nie dostanę. I zero informacji na ten temat. Ot, kolejna, zwykła złośliwość J. Pogadałem później z dzieciakami. Jak to zwykle bywa, przedwigilijna ekscytacja prezentami, tymi co już dostali i tymi co dostaną. Pozostało mi jedynie złożyć im życzenia, bo prezenty w postaci gotówkowej już ode mnie poszły na konto Młodego. Jakaś tam szansa że J im nie zabierze jest. Życzyłem im wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i żeby ich mama podjęła mądrą decyzję. Ale na to akurat specjalnie nie liczę… W końcu mój stosunek do świąt jest komercyjny czy jakoś tak, co najlepiej chyba obrazuje wczorajsze zdjęcie…

J jak co roku zadbała, żeby nie było tu moich dzieci, co gorsza nie będzie ich tu też między świętami a nowym rokiem. Trudno. Jakoś sobie z tym muszę poradzić. Tyle, że ograniczanie mi kontaktu z dziećmi wywiera dokładnie odwrotny skutek. Między innymi dlatego życzę J mądrości.

balotów…

…mi się zachciało. Jakiś czas temu były w okolicy po 25zł/szt., ale jakoś nie złożyło się. Złożyło się za to dzisiaj, jak się pojawiły po 15. No to wziąłem wszystkie (40+). I kilka słomy. I do tego transport z wyładunkiem…

No to już trzeba będzie zapłacić dodatkowo, ale bez szału. W ten sposób udało mi się odegnać widmo głodu na gumnie:)

Może w obecnej sytuacji dokupić jakiegoś zwierzaka?

Nowy Rok:)

Przygotowania trwały już od pewnego czasu, sprowadzono nawet renifery z północy i ognie piekielne z dołu:

Tym razem funkcję choinki do nadchodzących świąt pełni drzewko z programu redukcji ogrodzenia:

Jest jeszcze jedno zaplanowane, może na przyszły rok. A i na podłaźniczkę okalającą wyobrażenie Swaroga w najważniejszym miejscu domostwa gałązek stało:

Z racji rozpoczęcia Nowego Roku Słonecznego, Staniasłońca, Godów, Yule i wszystkich innych wypadających dziś świąt życzę Abonentom wszystkiego najlepszego:)

obcy pasażer koziarni

Wczoraj dzień pod znakiem mordu w trasie. To znaczy rozwoziłem falkoninę, a mord odbywał się na gumnie. Zaczęło się od rana, kiedy to zastałem wepchnięte w kraty boksu pół bro. Podejrzenia były przekrojowe, od Edwarda po obcego lisa. No cóż, trzeba było wygrać ten wyścig po bro, więc wieczorem rozpoczęło się wybijanie gatunku, żeby jakiś obcy mnie nie wyprzedził. Na pierwszy rzut pięć. Jak już obrobione to po następne trzy. I jak po nie poszedłem, to jakiś kawałek obcego mignął mi między rupieciami zalegającymi koziarnię. Wróciłem zatem do domu po akcesoria, potem zamknąłem się w rzeczonej koziarni, uszczelniłem wszelkie drogi na zewnątrz i łagodną perswazją przekonałem obcego, że to co robi jest złe. Poczuł daleko idące wyrzuty sumienia i wyrzucił z siebie całe zło, rozchlapując po podłodze jego czerwoną esencję…

Cóż, niejako już z rozpędu dołączyłem zaplanowaną trójkę bro do wcześniejszej piątki, a reszta, mam nadzieję, udała się na odpoczynek niezakłócony kolejnym obcym.

falkonina

Przywiozłem wczoraj Falcona. Tym razem nie stawiał jakoś specjalnie oporu, więc wziąłem go do domu:

Do późna rozbieraliśmy go na części pierwsze, nie zaniedbując kontroli jakości…

Do tego dla równowagi Egri B. Jest nieźle.

Wynik na haku był 210kg. Czyli 2x mniej niż przeciętny limuzyn w tym samym wieku. Niech zatem szkocka krew pozostanie jedynie domieszką podnoszącą jakość i odporność, a elementy genetyczne odpowiedzialne za wielkość i przyrost pozyskamy w nowego źródła. 

po zimowych feriach 2013

Wpis z lutego 2013:

Odwiozłem dzieciaki po feriach. No i dwa dni później dzwoni J. Z opierdolem. Że zawiodła się na mnie, że dzieci nic się nie uczyły przez ferie i że ona w jeden dzień nie nadrobi z nimi zaległości. Że powinienem, to, że powinienem tamto. Prawie udało mi się wytrzymać, do momentu aż znów wyskoczyła z pogróżkami, że na następne ferie dzieci nie dostanę. Nie wytrzymałem i wypaliłem o butach w jakich młody przyjechał. Odbiła piłeczkę, że mogłem mu kupić. No tak, mogłem. Ale w końcu to ona dostaje co miesiąc kasę na takie rzeczy. Inna rzecz, że dałem młodemu swoje buty, bo nie mogłem na to patrzeć:

Zasugerowałem, że możemy tą sprawę załatwić w inny sposób. W typowo dla siebie pogardliwy sposób  powiedziała, co mogę sobie zrobić z takimi „pogróżkami”. Hmmm, nie sądziłem, że propozycja załatwienia sprawy w sposób inny niż telefoniczne przepychanki to od razu pogróżki:) No ale ja się nie znam. Bo powinienem na blogu zamieszczać zdjęcia, jakie to moje dzieci są u mnie smutne i zrozpaczone, ze muszą spędzać czas z ojcem. A ja głupi wstawiam i opisuję, jak to byliśmy na kręgielni czy lodowisku, a dzieciaki może i nie przyłożyły się do nauki, bo miały ferie, a więc czas odpoczynku, i świetnie się bawiły. Nawet nie chce mi się wspominać, że od J. odebrałem je kaszlące i zasmarkane, a oddałem w dużo lepszej kondycji, mimo tego, że jak zwykle J „zapomniała” im spakować legitymacji i dowodów ubezpieczenia… Ech, życie…

rozwód

Postanowiłem uregulować zaległości i złożyłem pozew o rozwód. Sensownie, rzeczowo, bez orzekania o winie. Tak po prostu żeby zalegalizować istniejący stan rzeczy w obecnej postaci. J odpowiedziała na pozew, żądając rozwodu z mojej wyłącznej winy, uzasadniając to tym, jaki to ze mnie brutal i Casanova. Szczerze się pośmiałem nad jej odpowiedzią, nawet moja prawniczka spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jaki to zajebiście przebojowy hulaka ze mnie być musiał. Wiadomym się stało, że J chce mojej winy żeby ugrać dla siebie w przyszłości kasę. Przynajmniej wiadomo, na czym jej zależy. No to napisałem odpowiedź na jej odpowiedź, że chcę rozwodu z jej wyłącznej winy, bo związek posypał się głównie przez jej pijaństwo i hulaszczy tryb życia, no i zażądałem zwrotu należnej mi części majątku wspólnego w sześciocyfrowej kwocie. I tu zabolało. Jeszcze przed pierwszą rozprawą chciała pogadać, ustaliliśmy wstępnie, że ja nie będę chciał od niej tych pieniędzy jeśli ona nie będzie chciała podnoszenia alimentów. Niestety (a raczej na szczęście) nie bardzo dało się ubrać to w prawne formułki i przed sądem stanęliśmy z nieuregulowaną sprawą majątku wspólnego.

Ach, cóż to był za sąd:) Przewodnicząca, niejaka Iwona T. wydzierała się najpierw na moją prawniczkę, potem na prawnika J, potem na J i… no na mnie się właściwie nie wydzierała. Dostałem co prawda ze trzy podchwytliwe pytania, ale na spokojnie wyjaśniłem jak się rzeczy mają i zostałem oszczędzony. W przeciwieństwie do J, która ma ewidentne problemy z liczeniem, bo dla niej nie dość, ze 1800 sprzed 6 lat to to samo co 3600 teraz, to jeszcze tak bardzo pragnęła mnie zdyskredytować, że sfałszowała wiek Młodego… Sąd to olał, ale mnie nie może się w głowie pomieścić, że matka nie wie ile lat ma jej własne dziecko… Ale skoro nie potrafi zadbać o jego ubranie czy zdrowie, to co się dziwić:/

Skończyło się na niedogadaniu. Podniesiono mi alimenty na nieco więcej niż chciałem płacić, jakoś będę musiał sobie z tym poradzić, na szczęście jest to kwota daleko niższa od pobożnych a wygórowanych życzeń J. Sąd zapytał, czy widzimy możliwość rozwodu bez orzekania o winie. Ja oczywiście tak, w końcu o to występowałem, ale J błysnęła, że najpierw chce uregulować sprawy majątkowe. Sąd kilkukrotnie w czasie rozprawy informował ją, że jest od rozwodu, a podział majątku zrobimy sobie w innym sądzie i po rozwodzie, ale taka opcja jest dla J nie do przyjęcia, więc nie zgodziła się na rozwód bez orzekania o winie. Cóż, przynajmniej i dla sądu stało się jasne, na czym tak naprawdę jej zależy.

Następnego terminu jeszcze nie znamy.

Wkurza mnie to, jak J wciąga w to wszystko dzieci. Nie dość, ze kazała im przeczytać wybrane fragmenty pism procesowych, to jeszcze okrasiła je swoimi komentarzami typu „ojciec chce wam zabrać dom”. No i dzieci nie chcą jeździć do mnie na święta, bo dla mnie to jest święto komercyjne (chyba, kurde, pod sklepem w Janikowie…), a z J spędzają święta jako przeżycie religijne. Mało tego, rzekomo dzieci były u mnie raz na święta i im się nie podobało. Dziwne tylko, że nie ma ich na żadnym zdjęciu przy wigilijnym stole, a i nikt z ósemki dorosłych, nie licząc całej gromady dzieciaków, nie pamięta ich obecności – no bo święta spędzamy od kilku lat w gronie rodziny. Szkoda tylko, że bez moich dzieci, które łaskawie J pozwala mi zabierać po świętach do nowego roku, chyba żeby odrobić stracony na religijnych przeżyciach czas sam na sam ze swoim obecnym konkubentem.

Heh, po rozprawie wymieniliśmy jeszcze dwa zdania w towarzystwie prawników, potem jeszcze na osobności prawnik drugiej strony ze współczuciem powiedział mi, że „ciężko musiało być panu jej mężem”. Ano ciężko.

Generalnie J wydumała sobie, że jak zrzeknę się na jej rzecz tej kasy którą ona mi jest winna to zgodzi się na rozwód bez orzekania o winie.

A ja wydumałem sobie, że jeśli rozwód odbędzie się bez orzekania o winie, to nigdy nie wyegzekwuję od niej należnej mi kasy.

I tu ją boli. No nic, albo znajdziemy rozwiązanie pokojowe które obie strony zaakceptują, albo ten problem rozwiąże za nas sąd.

przetrwanie

Pani Zima zaznaczyła dziś swą obecność po raz pierwszy:

Mam dziwne wrażenie, że mimo nieprzygotowania na jej przyjęcie, wszystko dobrze się ułoży. Jak bro w kojcu – ułożył się i nie wstał. Cóż, niezwłocznie udzieliłem mu pierwszej pomocy…

Przy okazji sparafrazowałem jedno z praw Matki Natury. To nieprawda, że przetrwają najsilniejsi. Najsilniejsi zginą na końcu…