powrót do przeszłości

Ponieważ któryś dzień z kolei przesuwa mi się koszenie gumna – bo ktoś, bo coś, bo jeszcze inaczej – zawziąłem się, że dziś się nie dam i skoszę. Nawet te radosne dźwięki z podwórka mnie nie zaniepokoiły. Ale jak już Aś wprowadziła towarzystwo, to zrozumiałem, że kolejna obsuwa następuje. Przyjechała Alicja z mężem i dziećmi. Znaczy się pani, która się w tym domu urodziła i chciała zobaczyć co tu się teraz dzieje. Pozwiedzali, pogadaliśmy, wymieniliśmy kontakty i fotografie:

img_20190731_160533_5

Potem oni wrócili do Niemiec, a ja wracam do koszenia…

od bohatera do zera

Monotonia zajęć na Darze Ziemi czasami urozmaicana jest wybrykami podopiecznych. Oczywiście jeśli takowe występują to występują masowo. Nie dalej jak wczoraj trójka bywalców pokładu zwanego roboczo „cielętnikiem” (zasiedlonym krowiszonami od gelaufena po byka 600kg) zaczęła z samego rana: jeden byś przeszedł był sobie na stół paszowy i nie chciał zejść – trzeba było go odpiąć i przeprowadzić, drugi byś zaklinował sobie nogę między rurą nośną a stołem paszowym – trzeba było go suwać po na szczęście wylanym szambie żeby go odklinować, a lasia w przededniu bycia krową wpadła między gelaufeny i pokazała im kto tu rządzi – rządzimy my, czyli ja i kapral Jeżyk. Lasia wróciła na z góry upatrzone pozycje. Ale to taka zwyczajność jest. Przedwczoraj rano zawitał nowy geluś:

img_20190728_055332_5

Poszło szybko i sprawnie. Tuż przed przerwą śniadaniową, podczas karmienia MC (Milk Cow – dla przypomnienia z czasów służby na Jokinen Maatila), zobaczyłem leżącą matkę gelusia z wywaloną macicą. Niezwłocznie poinformowałem Dowództwo, które równie niezwłocznie się pojawiło. Zapytałem czy czekamy na weterynarza, czy robimy sami – Dowództwo stwierdziło, że jak się czuję na siłach to robimy. Biorąc pod uwagę, że było to trzecie wypadnięcie macicy w mojej karierze (pierwsze zakończone poćwiartowaniem właścicielki macicy u Sąsiada, drugie u Milki kilka dni temu), ochoczo przystąpiłem do umieszczania znalezionej macicy w krowiszonie. Kapral Jeżyk dzielnie mi sekundował biegając na zmianę po wiadro z ciepłą lub zimną wodą. Ku mojemu zdumieniu udało się zapakować wystający element do środka krowy i to bez strat. Weterynarz który zjawił się chwilę po zakończeniu akcji stwierdził, że wszystko zostało już zrobione i pozostało mu podać leki. Otrzymałem oficjalne gratulacje od Admiralicji i do końca dnia czułem się jak bohater… A nazajutrz okazało się, że na cielętniku mamy zapchane szambo i trzeba je odetkać. Szczegóły pominę, ale uwierzcie mi, że był to gówniany dzień… Moje rozczulania się nad swoją niewielką wartością przerwał sztorm na Morzu Owsa:

img_20190730_132448_3

Fajnie byłoby włączyć wycieraczki, powstrzymał mnie przed tym tylko ich fizyczny brak, bo wyłącznik znalazłem… Lało tak, że nawet lądowisko przy mostku zatopiło:

img_20190730_134758_7

Na szczęście – niekoniecznie dla żniwiarzy – sztorm szybko się wypłakał i Matka Natura z niejakim zdziwieniem zapytała: deszcz? Jaki deszcz?;)

img_20190730_143424_9

A wieczór na dolnym pokładzie podobno też był ciekawy. Sierżant M nadużył, udał się w pobliże Kapral D, ubliżył jej słowem i czynem, co zobligowało sierżant A do wymierzenia mu sierpniowego doocznie. Resztę nocy sierżant M spędził w szatni a rano stawił się na służbę w ciemnych okularach z historyjką o zderzeniu ze zbiornikiem mleka. No bo nie odważył się na cytowanie klasyka: : „kobieta mnie bije”;) W efekcie sierżant A dostała trzy dni wolnego i zastępuję ją rano na wlewaniu w krowiszony gliceryny. No i tyle.

 

widoki

Dni na PGR Dar Ziemi bywają urozmaicone. Na przykład widokami:

img_20190724_073228_8

Urozmaicenie tego widoku polega na tym, że trzeba gadziny dogonić i podzielić. Pół dnia roboty dla sześciu osób. Ale nic to, bywają i insze widoki. Na przykład na termy:

img_20190724_125005_0

Nie ma się co gapić, ogrodzenie samo się nie zrobi. Przy okazji szkolenie z poruszania się indiańskim bogiem oraz pojazdem dowodzenia:

 

 

Można też polatać na mietle albo usłyszeć cytat z Heartbreakridge: „Dżons, idziesz na ochotnika na dach”…

 

A to wszystko oczywiście w zgodzie z BHP i PPOŻ:

 

A na przykład dziś po obowiązkowym paintballu z krowami, gdzie wszystkie pociski są brązowe, naprawiałem Dżondira rułom i młotem, jak na wysoce zaawansowany technologicznie ciągnik przystało;) Trening siłowy i kondycyjny trwa, co odbija się na wadze. A jedyny łatwy dzień był wczoraj…

zmierzch królestwa

W wyniku powikłań poporodowych odeszła od nas królowa Milka:

milka

Niech żyje królewna Antonina:

img_20190725_185541_6

Udało się pozyskać trochę siary, trochę prawdziwego mleka, od jutra przechodzimy na mleko w proszku. Co z tego wyniknie czas pokaże.

 

 

 

Nie samą pracą się żyje

No bo bycie foką to jedno, a na gumnie dzieje się po staremu. O, na przykład turyści – pierwszy raz trafił się ktoś kamperem:

Niby nieduży, ale zawsze. No a oprócz turystów to skosiłem niedojady – normalnie takiej super trawy to jeszcze nie miałem:

Wyszło tylko siedem balotów, ale zajebiaszczych. Potem pojechałem skończyć listonosza, ale po drugim balocie skończyła się prasa. Wstępna diagnoza: zerwany łańcuch w dwóch miejscach, rozwalone trzy łożyska, wyrwana prowadnica… Mam czas do piątku, potem pada. A miałem wszystko pozwozić i ułożyć. No nic, roboty nie przerobię, ale zrobię co się da;)

SEAL

Jak powszechnie wiadomo, amerykańscy komandosi wyruszając na akcję pocieszają się słowami „Do tego nas szkolono!”. Zbierając gówna na gumnie, a wcześniej u Finów, a jeszcze wcześniej w paluchowym schronisku czuję się jak amerykański komandos. Bo do tego mnie szkolono. Ale mało mi było takiego zwykłego komandosowania, zachciało się dołączyć do elity. I tak trafiłem na pokład PGR „Dar Ziemi”…

Nowych rekrutów wita podbudowujące moralnie hasło informujące o ryzyku:

img_20190719_100911_7

Nic to, wiedziałem, że nie będzie łatwo. Ba, wiedziałem, że zacznę jako zwykły „kot” – młodszy łajenny uzbrojony w łopatę i widły. W dodatku rzucony na głęboką wodę:

img_20190713_085047_3

Początek nie był taki zły – główny pojazd opanowałem już trzeciego dnia:

img_20190715_060258_0

Tak, już dnia, bo zajęcia zaczynamy o 4:30. Na początku jest łatwiej, trzeba przygotować żarcie a następnie je rozdysponować blisko trzystu podopiecznym. Potem jest już gorzej, bo w towarzystwie potu zalewającego oczy syczę przez zaciśnięte zęby, że do tego mnie szkolono… „The Only Easy Day Was Yesterday”, jak mawiają foki. Dociera do mnie, że jestem świadkiem cudu przemiany: przygotowana pasza, którą przywiozłem, jest cudownym sposobem zamieniana w gówno, które wywiozę. O ile je załaduję, w co chwilami mój kręgosłup śmie wątpić. Ale jak na razie dajemy radę, osiągając zamierzony rezultat:

img_20190718_135630_9

Gówniana proza jest urozmaicana pogadankami dla młodzieży:

img_20190718_145016_7

zajęciami rehabilitacyjnymi:

img_20190721_144806_7

oraz obserwacjami przyrody:

Dziesięciodniowy okres próbny za mną. Dałem radę i jestem z tego dumny. Tym bardziej, że nie wszystkim się udało. Ale jeszcze długa droga przede mną, a w uszach dźwięczą słowa Starej Gwardii: „Roboty nie przerobisz”. Założymy się?

 

wyprawa na Południe

Stęskniłem się chyba trochę, albo po prostu chcę zdążyć. Powiązałem to chcenie z sugestią eskorty wakacyjnej i wyprawiłem się na Południe. Z przyczyn logistycznych – pociągiem:

 

Po siedmiogodzinnej lekturze traktatu o trzęsieniach ziemi mogłem, parafrazując klasyka, rzec: „Sosnowiec, kur..”

img_20190711_135727_1

Paszportów nie sprawdzają, odprawy celnej nie ma. Poszedłem więc do Wujka, na chwilę obecną patriarchy rodu z drugiej strony mocy. Nadal był tam, gdzie zawsze, od lat:

 

Pogadaliśmy, poopowiadaliśmy, dowiedziałem się co nieco i być może odzyskałem namiar na warszawską część rodu. Trzeba będzie sprawdzić, co tam słychać. Ale to kiedyś. Czas na główny cel wizyty, odwiedziny u Babci. Nadal się trzyma, choć widać, że to już raczej czekanie…

img_20190711_163729_2

Oczywiście nie omieszkałem odwiedzić Dziadka i nieznanego mi osobiście Pradziadka:

img_20190711_162236_1

Trochę pogadaliśmy. Ale mój dom rodzinny jest już jakiś taki … inny. Nie chciałem tam spędzić nocy, wolałem jechać do Młodej na piwo:

img_20190711_192257_7

No i jakoś noc minęła. Dzień kolejny polegał na podrzuceniu mnie do wielkiego miasta i mniej lub bardziej bezowocnym włóczeniu się po miejscach, które kiedyś znałem a teraz są jakieś takie… inne.

img_20190712_123625_8

Po odnalezieniu sklepu firmowego Gerlacha w tym samym miejscu co trzydzieści kilka lat temu i stwierdzeniu, że takich finek jak ta zgubiona na pastwisku z pięć lat temu już nie robią, przejąłem Młodszą na peronie i z niejakimi przesiadkami wewnątrzwagonowymi przywiozłem ją na kilka dni wakacji:

img_20190712_134940_0

A potem nastąpił kres znanego mi świata i rozpocząłem życie foki. Ale o tym w kolejnym wpisie;)

maturalny foch

* E maturę miał. Kilkukrotnie wcześniej prosiłem, żeby dał znać jak poszło. Spoko, jak tylko będą wyniki zadzwoni i powie, czy dostanie się tam gdzie planował. No to czekam cierpliwie. Nawet jak już cała Polszcza zna wyniki, ja dalej czekam, no bo moje dziecko powiedziało, że zadzwoni. I czekam. Nie doczekałem się. Dzwonię do niego raz, drugi. Nie odbiera. Wysyłam smsa, nie odpowiada. Dzwonię do W, sygnalizuję problem. W dziwnym głosem informuje mnie, że nie powinienem się dziwić, bo to ma związek z TĄ SYTUACJĄ. Pytam jaką, wyjaśnia mi.

** Od kilku miesięcy J chce wcześniej alimenty. Na lekarza dla W. Potrzeba jak najbardziej uzasadniona, więc staję na głowie i zamiast 10go (termin wyznaczony sądownie) wysyłam jej pieniądze zaraz na początku miesiąca. No ale w końcu moje możliwości się kończą. Pod koniec czerwca J znów napisała, że chce alimenty na 2.07. Odpisałem, że prawdopodobnie nie dam rady. Na to ona, żebym w takim razie wysłał jej chociaż część. Ok, myślę, ze dwie stówy dam radę. Dałem radę więcej, więc żeby nie tworzyć bzdur w tytule przelewu, wysłałem całą kasę przeznaczoną dla W. A kasa dla E pójdzie w normalnym terminie, bo do tego czasu powinna się uzbierać.

J dodała * do ** i wyszła TA SYTUACJA: wysłałem alimenty tylko dla W bo wiem, że E jest dorosły, skończył szkołę (więc się NIE UCZY) i pracuje (w OBI przez wakacje) więc uznałem, że mu się nie należy i jemu nie wyślę. Dlatego też E po raz kolejny dał się zmanipulować i strzelił focha – nie odezwie się do ojca który nie płaci na niego alimentów.

Kasa dla W poszła 2go. Wyniki matur są znane bodajże od 4go. O TEJ SYTUACJI dowiedziałem się 7go. Termin zapłaty alimentów mam 10go. Zlecenie przelewu kasy dla E wystawiłem 4go z terminem realizacji na 10go.

Dobra, niech i tak będzie. E jest dorosły i ma prawo podejmować „własne” decyzje. Niech więc sobie też radzi z ich konsekwencjami. Ja raz, ze mam teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż fochliwy dzieciak czy jego właścicielka, a dwa, że jestem już zmęczony własnym frajerstwem. Dlatego kasa przeznaczona na nagrodę za zdaną maturę trafi w bardziej godne miejsce.

 

 

Raiders of the lost ziemniaki

Czasem jak wracam skądśtam to mi się zachce minąć wjazd na gumno i rzucić okiem na koniowate bądź na Jezioro Będzie. I takoż ostatnio pojechałem rzucać i w oko mi się rzuciła lipa co się o rzucenie dawno prosiła:

img_20190708_094844_4

Oczywiście zechciała się wyjerdolić na moje ogrodzenie miast gwoli przyzwoitości na międzywiejską. No to trzeba będzie zainterweniować piłą lub pałą, bo takie próchno, że piły szkoda. Ale to nie teraz – po piętnastym, jak dojazd zwany niedojadami skoszę. Bo teraz to bym zacną trawę rozjeździł. Przy okazji w oczy mi się rzucił widok owsojadów krzykliwych, które po kilkutygodniowych wakacjach wróciły na Będzie. Jako, że widziałem je z daleka, to z pewnością jest parka dorosłych, maluchów nie zoczyłem. I czasu za bardzo nie mam na szukanie i płoszenie.

Czas za to był na wyprawę po bandurki. Jak widać ekologiczne. A właściwie jak „nie widać”:

No jak mi jeszcze raz ktoś zwątpi w moją ekologię, do dostanie w ryj. Wiadrem stonki… Bo ziemniaków to mi wyszło pół wiadra z pięciu rządków. Ale za to pyyyyyszne;)

W przeciwieństwie do olchy. Bobrowate jakieś wbiły kontrolnie zębiska i odpuściły:

img_20190709_164650_9

No bo po prącie jeść beleco jak wystarczy przeczłapać przez międzywiejską i nawpieprzać się dębiny?

Podobno pogoda się zmienia na… inną. Bo dotychczas to lało, więc teraz co? Śnieg?

stracone miesiące

Jak powszechnie wiadomo blox się zbiesił. Zamknął blogi i łaskawie dał możliwość, żeby sobie ściągnąć osobno treść, osobno zdjęcia. Żeby nie było za fajnie, zdjęcia do wpisów już przeniesionych też wsiąkły – dlatego cofając się w przeszłość Aleją Wordpresa w pewnym momencie zaczyna się szarość słów. Można sobie albo pozgrzytać zębami, albo wzorem FF zamienić kapryśną elektronikę w nieśmiertelny papier.

Pościągałem sobie blogi, żeby ocalić od zapomnienia jak nadejdzie dzień zbieszenia się wordpressa. Ale agronauta.blox.pl się nie dał. Próbowałem się zalogować na kilkadziesiąt sposobów z poziomu „wiesiołka”, ba z innych też. Bez skutku. Wierząc, że to chwilowa niedogodność, napisałem do bloxa, że mam z tym problem. Dzień później dostałem telegraficzną odpowiedź: ponieważ nie logowałem się jako helokki ponad 180 dni konto zostało skasowane stop nie ma możliwości zalogowania stop nie ma możliwości ściągnięcia bloga stop spierdalaj stop.

I w ten oto sposób szlag trafił 8 miesięcy historii życia z roku 2008. Jednego z przełomowych. Widać je gdzieś w sieci jak się próbuje coś wyszukać, ale tylko jako wyniki wyszukiwania, dostać się nie można. I prącie.

No cóż, mam większe problemy niż ubolewanie nad straconą przeszłością.

Przekonałem się do Floor, mimo, że ma nieco gładszy głos niż Tarja. I lepsze nogi;)