szeryf może nam nafiukać:)))

"Uchwała z dnia 24 lutego 2010 r. (sygn. akt I KZP 29/09).
Nie jest wymagane pozwolenie na posiadanie czarnego prochu, mogącego być także częścią amunicji do broni palnej wytworzonej przed 1850 r., w odniesieniu do której, stosownie do art. 11 pkt 1 ustawy z dnia 21 maja 1999 r. o broni i amunicji (tekst jedn. Dz. U. 2004, Nr 52, poz. 525 ze zm.) nie jest wymagane pozwolenie na posiadanie w rozumieniu art. 9 tejże ustawy."

Ide se strzelic na wiwat:D

rosyjski kulig

Klamstwo to rzecz zla. Nie powinno sie klamac. Chociaz… No zdarzylo mi sie kilka razy, kiedy uznalem, ze powiedzenie prawdy jest czyms duzo gorszym niz klamstwo. O, na przyklad dzisiaj. Dzieciaki od kilku dni zazeraja sie jajecznica na kielbasie. I chca dokladki. Zwlaszcza z ta kielbasa. Dzisiaj tez. Mimo, ze byla zrobiona na szynce, ktorej nie cierpia. I smakowala tak samo, moze nawet lepiej:

Probowalem co prawda powiedziec, ze to nie kielbasa, tylko robaki, ale mi nie uwierzyly…
Po sniadaniu postanowilem przetestowac nowe rosyjskie opony robiac dzieciakom kulig. Albo inaczej – zeby zrobic dzieciom kulig kupilem nowe opony. Ta sama informacja podana odwrotnie a jaka roznica w przekazie:D

Pozniej zadzwonil szwagier zeby mu rzucic okiem na gospodarke rybna, wiec bylo kolejna okazja do testu opon… eeeee… do zrobienia dzieciom wycieczki:D Nad staw:

A reszta dnia tez jakos minela. Jutro tez bedzie dzien. Dobranoc Panstwu;)

dialogi wiosenne

"- Tato! Tatoooooo! Tatooooooooo!!! Dlaczego nie chcesz mi odpowiedziec (bekniecie)? Ałooooałooooomyyyymyyyy… – W.

– Eryk, a wiesz co to jest w ogole buklak? A, nie wiesz, to dlatego sie nie smiejesz lokidzulej… Tato, masz wiecej buklakow? – W. (nic mi nie wiadomo o zadnych buklakach w moim posiadaniu)

– Chcialabym kiedys sprobowac jak smakuja śpiki. – W.
– Ja kiedys probowalem, smakuja jak kurczak. – E.

– Tato, jak sie mieso to je? Gękedżułe? Eryk, wlasnie zjadles robaka, bo kurczak zjadl robaki a ty zjadles kurczaka… – W. – Tato, ja nie umiem tego miesa zjesc… wszystkiego sie nie da…

– Wika, wystawilem ci Wirpluma – E.
– NIe, bo Wirplum juz ci nie zyje! – W.
– Nie, bo nie zyje ci Kutkut – E. – Jestem bezradny, nic nie moge zrobic, bzzzzzzzzzzrzyyyyt, ekhekh…

– Tato, a jak sie zwymiotuje na spodnie to da sie to wyprac? -W. – Dobra, to zwymiotuje…"

Fragment rozmow przy obiedzie. Zapewne efekt prawie wiosennego slonca:

wiejski terror

Nastal czas ferii zimowych dla co poniektorych miastowych:

Gnusnosc i bute narastajaca przez okres szkoly nalezy zdeptac poprzez niewolnicza prace mokra:

i sucha:

okraszona specyficznymi atrakcjami:

Mozna rowniez mlodziez przysposabiac do zycia domowego:

a jakiekolwiek proby buntu zduszac w zarodku chlosta:

Nalezy rowniez zadbac o zywienie mlodocianych niewolnikow, ale bez przesady…

No bo ktos musi zakasowac w drugim polroczu nauczycielke stwierdzeniem "a ja znalazlem/am kocia lapke ogryziona do kosci";)))

zapalenie

To haslo budzilo przerazenie u nas na fizjopatologii… Zwlaszcza gdy padalo z ust profesora Sch. zwanego "hujem" (tak, przez "h"). Nie do konca rozumialem niechec do tego konkretnie profesora, bo wyklady mial swietne a egzamin zdalem juz za 7mym podejciem w ciagu dwoch lat. Komisyjny w dodatku:)

Do rzeczy. Agata dostala zapalenia lewej polowki wymienia. Jako ze dobra koza jest, udalem sie do miasta po specyfiki niezbedne do leczenia. Poniewaz centrum zasypane i do apteki sie nie dostalem, pojechalem do lecznicy gdzie nieco drozej ale zapewne bardziej profesjonalnie wyposazono mnie w niezbedne specyfiki:

Krowie, bo krowie, ale zawsze cos….
Ze tez nie wpadlem na to ze taniej by bylo robic oklady ze sniegu, ktorego mam pod dostatkiem… Z tego sniegu to najbardziej chyba sie Nenar cieszy, gdy wybiega z koziarni. Nawet mialem przeblysk zeby z nim popracowac:

Ale moje zaangazowanie jest odwrotnie proporcjonalne do ilosci sniegu w gumofilcach, wiec dosc szybko mi przeszlo:/
Niebawem przywioze dzieciaki i niech one z tym wszystkim powalcza. A ja sie poloze i nic nie bede robil… he he, frajerem jestem:)

jak sie doi koze

W sumie prosta sprawa. Idziemy z garnkiem do boksu, starajac sie nie isc za bardzo po kotach. Przywiazujemy koze, zeby nam nie latala po calym boksie, wkladamy siano do karmnika, zeby miala zajecie, siadamy na kostce slomy. Wyrzucamy koty z boksu, przystepujemy do doju. Kilka strzalow na sucho, uzyskane mleko przeznaczamy do namaszczenia rak i wymienia. Wyrzucamy koty z boksu, powtarzamy do znudzenia agresywne „psik”. Doimy, pilnujac zeby wymie i rece nie pracowaly na sucho. Co 10-15 strzalow mleka w garnek wyciagamy spod siebie kota i wyrzucamy go z boksu. Jednoczesnie odkopujemy sie od dwoch kotow pamietajac o nieustannym „psik”. To slowo rowniez wzmaga u kozy parcie na mleko. Gdy garnek z mlekiem robi sie ciezki, wyciagamy z niego kota, wyrzucamy go z boksu i doimy dalej. Proces kontynuujemy do oproznienia wymienia, pamietajac o „psik” i okresowym usuwaniu kota z garnka. Gdy wymie jest prawie puste – nie nalezy zdajac do zera – wystawiamy garnek przed boks po uprzednim odkopaniu kotow z miejsca gdzie bedziemy go stawiac. Uwaga – niedokladne odkopanie kotow moze spowodowac koniecznosc opatrywania ran na rekach, co jest zwykle kocia zemsta za opieszalosc w stawianiu garnka. Jak juz mamy koty w garnku z mlekiem, odwiazujemy koze i w nagrode za cierpliwosc dajemy jej marchewke – w kawalkach. Korzystajac z chwilowego braku kotow pod nogami opuszczamy koziarnie. Proste, prawda?

2w1 czyli sposob na wyplosza

Recepta jest prosta.
Wstawiamy konia do koziarni.
Czekamy miesiac, izolujemy najgrubsza samice i dokladamy Portosa w roli akuszerki:

W efekcie mamy wyplosza:

A nawet dwa. Jak przezyja tydzien, bedzie cacy. Plec jeszcze nieustalona. Jak sie ustali, poprosimy Minze zeby nadala imiona. Bo w koncu jest jakos… spokrewniona?;P

 

Imiona nadane: Apolonia i Anton:

 

Nawet biora sie za jedzenie:

 

 

No zobaczymy. Siedem dni karencji. Kto przezyje ten prawdopodobnie zyc bedzie.

chaotycznie

Zima… w sumie nie jest zle, ale zaczynam miec dosc. Nie udalo mi sie wczoraj wjechac do lasu. Snieg jest za gleboki, wieszam sie ladzianka. Trzeba chyba przeprosic sie z traktorem, bo drewna starczy jeszcze na dzis.
Oczywiscie mozna sobie poradzic w sposob miastowy, znaczy skoczyc i kupic wegiel. Albo total wsiowy, i isc do lasu na piechote. Albo pomyslec o rozwiazaniu posrednim, jak na przyklad to:

Nawet ja nie spodziewalem sie widoku san zaprzezonych w konia w uzyciu praktycznym. Bo jesli juz to tylko jako atrakcja turystyczna w miejskiej wsi na Z, albo jako kulig w jakiejs stadninie. A tu ojciec Generala (hmmm, Marszalek?) po prostu do miasta na zakupy pojechal:)

Miasto…. no wlasnie. W sobote byla kolejna bitwa pod Dworznem (http://bartoszyce.wm.pl/Trwa-Bitwa-pod-Dworznem!,88769 ). Jako ze dla mnie samego to zadna atrakcja, nie pchalem sie tam. Wiec nie wiem jaka byla organizacja podczas najazdu smieciarzy. Jako karczownika nie kreci mnie to. W zeszlym roku hordy smieciarzy skutecznie zaciemnialy obraz pola bitwy.

Wczoraj wypad rekreacyjny do Olsztyna. Turystycznie, do McDonaldsa i KFC. Bo to tam najciekawsze. Trzeba odpoczac od wiejskiego jedzenia;)

No i powtorka jednej z lepszych sztuk teatralnych -> Zapomniany diabel. Re-we-la-cja:D To tak w ramach podkrecenia obrotow na nastepne spotkanie z Jehowitami. Bo jak przyszli w sobote, to wyciagneli te swoje okrojone Biblie, ja wyciagnalem Koran i mielismy wlasna bitwe pod Dworznem;)))