Z młodą pojechaliśmy do Ameryki…
Do szpitala na badania znaczy, pod kątem alergii. Szpital ładny, ładnie położony, personel, cóż, widać postęp w zaufaniu do pacjentów: łańcuchy mocujące sztućce zdjęto, otwory na rzeczone pozostały…
Trochę nas przegoniono po piętrach, piguła wysłała nas do dyrektorki, dyrektorka kazała chwilę zaczekać, bo akurat siedziały u niej dwie paniusie z filiżankami kawusi i na dyrektorskie: „całuje, całuje” reagowały adekwatnym „nie, no coś ty… jeee”, po kilkunastu minutach dyrektorka się zlitowała, wyszła i powiedziała, że przyjmie nas wróżka, bo ona jest bardzo zajęta i nie wie kiedy skończy. Poszliśmy więc do wróżki, która przeprowadziła nadzwyczaj szczegółowy wywiad, po czym wywróżyła nam, jakie młoda może mieć uczulenia, kiedy za trzy tygodnie otrzymamy wyniki badań z dostarczonych próbek. W sumie szkoda, że odstaliśmy tam cztery godziny żeby to usłyszeć, bo te próbki można było pobrać w pięć minut w lokalnej przychodni i zaczekać na wyniki, z którymi dopiero można było udać się do wróżki… No ale postępująca u nas amerykanizacja wymaga amerykańskich procedur. O, Obama wywróżył, że złapią terrorystów z Bostonu, no więc złapali. Na wszelki wypadek jednego zabili, drugi oniemiał na czas przekonywania go, żeby się przyznał, że jest terrorystą, ojciec dostał głuptaka, żeby nic nie mówił, a wujek obywatelstwo, żeby mówił. Dla pewności znaleźli takich o w miarę podejrzanych, bo dla nas swojsko brzmiących nazwiskach…
Będzie lepiej. Nie tu i nie teraz, ale będzie. I tego się trzymajmy.