rzeznia nr 33

Futrzakow jest jednak 12. Juz zaczal sie sezon kuwet, kocich domkow, zakrapiania oczu, dokarmiania kozim mlekiem…

Na szczescie nie pomija sie przy tym zwierzat w malym zoo, chocby to miala byc mini corrida:

Ale rowniez nastal czas pozegnan. W sina dal odjechal dzis Mefisto:

i Nenar:

Chlopaki pojechaly pod Warszawe, gdzie na dziendobry zostana odjajczone, a potem przysposobione do bryczki.
Rowniez Red Bull nas opuscil, choc nieco mniej chetnie niz koniowate. Nic dziwnego, bo one beda zyc dlugo i szczesliwie (bez jaj, powaznie;)), a on zostanie dotuczony jak do zalaczonym obrazku:

a potem dostanie w czape. Musialem przy okazji pokazac panom klientom jak poslugiwac sie lassem, bo by hasali po pastwisku do wieczora. Coz, zaspiewka "W McDonald’s spotkajmy sie" w przypadku byska ma dosc doslowny wydzwiek. Zycie.

Dworzno’s eleven

Pierwszy planowy dzien wakacji. Znaczy sie spanie do 10tej:) A potem wyprawa do sklepu. Przy okazji okazalo sie, ze w Gorowie jest czeskie wesole miasteczko. Szalu nie robi, ale poskakac mozna:

No i zalapac sie na loterie:

Powrot do domu i w pole. Poprzerzucac siano. Niby niedziela, ale pogoda determinuje dni robocze i wolne. Potem do domu, ciag dalszy usuwania szkod poczynionych przez koniowate. Dzieciaki umknely na chwile do stodoly nacieszyc sie zebranym dotychczas sianem. W tym czasie dokonalem odkrycia… Zawolalem dzieciaki, zeby mogly sie nacieszyc widokiem stworzen zerkajacych znad obory. Jeden z futrzakow w stylu Rambo rzucil sie w dol i zawisl na gwozdziu. Zdjety i umieszczony na ziemi zaczal zaczepiac ciotke:

Odnioslem go na strych do pozostalej piatki rodzenstwa. Gdzie tam, zaraz dokonal zrzutu po raz drugi, malowniczo odbijajac sie od listewek dla pnaczy. Bohater mimo woli…

Skoro tak, to nalezy zapoznac go z psami. Zostal okazany kazdemu z psow i zostalo im doglebnie wyjasnione, ze bliskosc kotka ma byc kojarzona z kara. Zwlaszcza Tarze, bo jak ja skonczylem jej wyjasniac i uciekala, to Kicia K pobiegla za nia i utrwalila odruch ucieczki na widok kota wieszajac sie suce zebami na udzie…
Poziom nizej odnalezlismy drugi rzut futrzakow:

Kolejna piatka. Chyba troche starsza, bo bardziej mobilna. Czyja? Proste. Nasza:)

wakacje

Po dzieci przedwczoraj pojechalem. No bo wakacje sie zaczely. Beda pelne wrazen, bo ich mama sprzedala mieszkanie i kupila inne. Przy okazji zmienila tez samochod:

Nie powiem, w pierwszej chwili poczulem jakies tam uczucie zazdrosci i… zlosci. Ale szybko mi przeszlo. Teraz sa wakacje, zloscic bede sie pozniej.
Wczoraj droga – dla mnie – powrotna. "Zatrzymamy sie po drodze u Palia" – mowie. "Super, on ma taki fajny plac zabaw!!!" – dobieglo z tylnego siedzenia. Jako sie rzeklo, takoz sie stalo:

A i moje dziecko z ramienia KRK rosnie w oczach i stara sie, zeby rodzice nie narzekali na cisze i spokoj;)

Romantycznym jest, ze brat Natalii mowi do mnie… "tato". Po chwili dodaje "chrzestny", ale zagluszaja to koscielne dzwony w mojej glowie. Ciekawe, jak zacznie do mnie mowic Moja Ulubiona Nie Moja Zona??? Ale zupelnie nie jestem ciekaw jak bedzie mnie nazywac Palio;P
Pozniej obiad w KFC i rajd juz prosto do domu z jedna mala przerwa.
Oczywiscie koniowate zadbaly, zebym po powrocie sie nie nudzil. Pomijajac zestaw "karmienie-dojenie" to jeszcze bylo "gonienie-naprawianie". No bo Tymek poszedl sobie do dziewczyn (a niech tam, i tak mialem go tam przekladac), a geniusze prysneli z pastwiska u bobrow, przyszli na podworko, zasygnalizowali swoja obecnosc malymi parujacymi kupkami obornika, wlamali sie na zimowe pastwisko (przez wlamali rozumiem wtargniecie z polamaniem ogrodzenia:/) i zastalem ich prezacych muskulature przed klaczami soltysa po drugiej stronie drogi… No i musialem to ogarnac prowizorycznie, czego efekt jest widoczny rano:

Oczywiscie przez "rano" rozumiem jakies 5-6 godzin po pojawieniu sie Swaroga na niebie. Dzieciaki sa albo zmeczone po podrozy, albo daja mi szanse, bo jeszcze nic nie wskazuje na ich dzienna aktywnosc:

Spoko, odrobia wieczorem;)

czwarta strzala

Dzien do rzyci. Pogoda wywarla na mnie swoje pietno. Czego sie dotkne, to nie wychodzi. I jakis poddenerwowany jestem. Ot, dziwaczeje na starosc. Po srednio nieudanym dobijaniu wiatrowki na stodole (to taka deska), trzech nieudanych probach pojechania na pole, trafieniu kosa na kamien postanowilem wreszcie przeczekac. Jutro bedzie lepiej.
W ramach przeczekiwania trafilem na film: "Robin Hood -czwarta strzala". Ten blisko godzinny obraz z 1997 roku poruszyl mnie swa glebia i przeslaniem podobnie jak pol roku temu "Wsciekle piesci weza". Pograzeniu sie w nostalgicznie filozoficznych rozwazaniach przeszkodzila poglebiajaca sie awaria glosnikow przy kompie. Raz glos jest, raz nie ma, raz charczy. Emocje siegnely zenitu. No bo jakbym sie normalnie wkurwil, to jebnalbym tym kilka razy o sciane i kupil na allegro nowe. Ale poniewaz wyszedlem z nerw zupelnie, to rozkrecilem glosnik dominujacy scyzorykiem, udalem sie do pubu po lutownice i zmostkowalem uszkodzony potencjometr. Ba, nawet przytopilem do obudowy oberwany transformator. Gra teraz bez zarzutu, tyle, ze na maxa i regulacja glosnosci jedynie systemowa. Ale to akurat mi nie przeszkadza… Musze sie chyba napic, bo jak mnie jeszcze cos z nerw wyprowadzi…

remont UFO

Pod koniec koszenia przy topolach rozsypala sie kosiarka. Ze niby beben oslonowy sie uebal i dzwoni. Mala rzecz, zrobi sie. Jak sie za to wzialem, to sie okazalo, ze talerz roboczy ma misterna siatke pekniec, wiec lada moment moze sie uwolnic. Zapewne razem z talerzem slizgowym. I poleci szybciej niz zolwie z dowcipu, ale jakby sie przyczaic to fajne zdjecie NOL-a by mozna zrobic. Nad Janikowem na przyklad. Do rzeczy. Zanim sie wzialem za spawanie, zadzwonilem do sklepu, gdzie kosiarka byla kupiona. W sumie to maja "jakis" talerz i "jakis" beben, o innych numerach, trzeba przyjechac i zobaczyc czy bedzie pasowac. I zestaw kosztuje cos ponad 200zl. Wrrrrrrrrr. A co mi tam, zadzwonilem do producenta, gdzies w pizdu nad morzem. No maja. Jedno i drugie, na 100% pasuje, z wysylka na drugi dzien 178zl. No to poprosze:) Przyjechalo, obezwladnilem kosiarke rzutem przez biodro (i teraz mnie boli) i naprawilem UFO:

I skosilem pol Paprocina juz bez tego dzwonienia.
Niejako wieczory zapelnilem sobie "prostowaniem" pokoju:

No bo wyszlo mi, ze pokoj, a pewnie i caly dom, "leci" na zachod podobnie jak stodola i slup z pradem. Pewnie od obrotow, tych co to Atlanci, potem Hypatia i w koncu ten co byla kobieta wydumali. I tak pewnie i dzisiaj sobie poprostuje, bo mialo lac od 14tej a zaczelo teraz…

Sława!

Udalo sie zebrac co bylo do zebrania:

A co za tym idzie, mozna sobie poswietowac. I to w jedyny sluszny sposob: u stop Swietowita:)

Zaiste blizsze sercu memu jest swietowanie rodzimowiercze, gdzie rog pelen miodu:

trafia do rak kazdego z uczestnikow obrzedu:

a nie jak w tfu, innych wyznaniach, jedynie kaplani ciesza sie zawartoscia naczynia;)
Gdy Swiety Ogien podsycony bylica osiagnal rozsadne rozmiary:

dwukrotnie go przeskoczylem, pozostawiajac za soba dotychczasowe grzechy:)
I tak oto pierwszy raz w zyciu uczestniczylem w najwazniejszym rodzimowierczym obrzedzie zwanym Nocą Kupały:) I na pewno nie ostatni;)

Powrot do domu bez fajerwerkow, oprocz delikatnego polozenia Helgi na postoju, na szczescie (zapewne dzieki Mokoszy:)) bez strat. Pewnie dzieki wstapieniu Peruna w silnik dojechalem do domu w niecale trzy godziny;) (…). Oporzadzilem zwierzyniec i kontynuuje swietowanie, wznoszac toasty po kolei za wszystkich znanych mi Bogow:D
SŁAWA!!!

krwawy sport

Tak sobie rozmyslam, ze zycie na wsi splywa krwia. Ze o alkoholu nie wspomne. No bo stodolarz wiecej sie nie pojawil, ani chybi swietuje pierwsza (i u mnie ostatnia) dniowke, wiec za konczenie stodoly wzialem sie sam. Ot, kilka odkosow, jeszcze jeden legar, jeszcze jeden filar, uzupelnienie desek, coz to dla mnie. Ano jednak cos. W glownej linie laczacej stodole z ciagnikiem peklo jedno wlokno. I sterczalo w dol. Niefortunnie bedac tuz pod nim przemieszczalem sie do gory. Fajna sprawa wrazic sobie cienki, sztywny kawalek metalu w srodmozgowie. Umylem glowe spirytusem, ale dalej czuje sie nieswojo. Bo przerazliwiony jestem.
Rownie niefortunnie uzylem gwozdzia. W idiotycznym miejscu:

Lapanie czegokolwiek w chwili obecnej wymaga zastanowienia – jak zlapac, zeby bylo dobrze.
No dobra, obie sprawy to moj problem. A cholernie nie lubie jak ktos mi doklada zupelnie niepotrzebnych problemow. W tym przypadku jakis zakurwialy kundel, ktory stlukl w nocy Dropa:

Normalnie musze sobie noktowizor sprawic. Zeby po ciemku swojego psa nie trafic.
Sianokosy cd.

wieczorem…
Polowa pola zwieziona. Przy okazji stwierdzilem obecnosc wszawego kundla. Zwial od razu. Po rozladunku przyczepy kolacja ( a wlasciwie drugie sniadanie) i goracy prysznic. A co sie bede ubieral, kapcie wystarcza. Wyjrzalem jeszcze na zewnatrz. Jest wszawy kundel. No to za spluwe i za nim. Wywalilem pol magazynka ale zwial – mam nadzieje, ze wykrwawi sie po drodze. Swoja droga niecodzienny to musial byc widok. Nagi facet w kapciach biegnacy za psem i strzelajacy do niego z rewolweru… jestem legendą:)))

kiforek czyli drugi front

Rano pukanie do drzwi i momentalnie przypominam sobie jeden z lepszych kawalow o Masztalskim i jego papudze: "to ja, hydraulik, przyszedlem naprawic kran…" Pan Janusz wzial sie do roboty:

zebym tylko nie zapomnial powiedziec mu o kranie….

Drugi front robot to stodola. Wymknela sie spod kontroli. W kierunku podworka. Jakies pol metra na zachod i pol metra do jadra. Ziemi. Dokopalem sie do takiego stanu:

Koniecznym stalo sie sprowadzenie niejakiego pana Mariana, stodolarza znamienitego. Przy uzyciu wielu specjalitycznych narzedzi, jak na przyklad "kiforek":

oraz "silom i godnosciom osobistom"

ze o offroadowym hi-lifcie nie wspomne:

uzyskalismy biblijne zblizenie, czy nawet bliskie spotkanie czwartego stopnia rozejdzionych elementow konstrukcyjnych:

Po pieciu godzinach, trzech tąpnięciach, tyluz piwach, dach stodoly podniosl sie o rzeczone pol metra i tylez samo skierowal ku wschodowi – gdzie wciaz stoi traktor i trzyma stodole… Jutro ciag dalszy nastapi.

Tymczasem na gumnie rozwija sie bobrownia:

urozmaicona lenistwem:

przewrotnoscia:

i miedzygatunkowa korelacja:

mieszkancow tegoz przybytku.
Jakiz jestem zje.any po dzisiejszym dniu… z ledwoscia unosze do ust szklanke piwa…

Ladowanie w Dwórznie

Kiedys bylo w Andach, kto inny i na czym innym… Moj latajacy dywan wyladowal centralnie na podworku w ramach przygotowan do agroturystycznego boom’u:

No bo miastowe zyja w swych jaskiniach i upychaja tam swe dobra, a my, wiesniacy z wyboru, mozemy sobie pozwolic na luksus posiadania dywanu na podworku… No dobra, staram sie zawsze byc krok przed soltysem;)
Weekend zakonczono spozyciem jadla i napitkow domowych, a takze ekspozycja czesci ciala swiadczacych o dobrobycie:

Hmmm, Bitter, mimo ze jeszcze fermentujacy, wzbudzil nieklamany zachwyt:

Ten jeszcze "beczkowy", dzis wieczorem w planie degustacja butelkowego. "Co wy wiecie o piwie" chcialoby sie rzec podsklepowym opojom…

Niedziela pod znakiem koszenia doswiadczalnego:

No bo jak to rzekl kapitan pewnej lodzi podwodnej: "para". Da, uże para… A soltys dopiero dzisiaj zaczal…;P