Mokosz odebrała należną sobie ofiarę w postaci prac ziemnych, bezpośrednio związaną z rozbudową „smętarza dla turystów”:
Znaczy się warzywniak się „rozskrzynił”. Niewątpliwie Cosia zrozumiała aluzję, bo zechciała się wreszcie wycielić w postaci Konstancji:
Wyczekała moment, bo dzień wcześniej sprzedaliśmy Maładca, więc ilość zwierzaków na chwilę obecną jest stała. A nie, bo są jeszcze trzy kurczaki, przy okazji Wam pokażę. Może przy okazji wykróliczenia spodziewanego gdzieś za tydzień…
Jako, że w tym roku rodzina się zbiesiła, święta odbyliśmy we troje po raz pierwszy daleko od gumna z czasowym ukraińskim zarządem;) A pojechaliśmy sobie do Redy popływać z rekinami:
Fajnie, ale za stary już jestem, żeby pojechać nad morze i nie być nad morzem. Dlatego w niedzielę wycieczka do Rewy:
Zdumiewające, jak taki kawałek lądu werżnięty w zatokę przyciąga człowieków, jak cipel jakiś. Rewski w dodatku;) Potem jeszcze bitwa na kamienie i tym podobne zabawy w piachu i jeden z głupszych pomysłów na poniedziałek, czyli wizyta w Sopocie:
Dobrze, że pod molem znalazł się kawałek piachu, żeby odpocząć po poszukiwaniach miejsca parkingowego. Już nie ma dzikich plaż czy jakoś tak…
A potem wróciliśmy na gumno z mocnym postanowieniem kontynuowania tradycji świąt poza domem:)
Pokładowa nadzieja i beznadzieja przybierają różne postacie (postaci?). Przykładem beznadziei niezupełnej może być autoagresja nabiałowa:
Ot, obiecująca lasia dwa dni po porodzie odkryła że ma w cyckach mleko i w afekcie spożywczym je sobie zmasakrowała. W ten oto sposób zapewniła sobie wycieczkę do McD w trybie natychmiastowym, bo nikt użerać się z tym nie będzie, a na odwrócenie wojennej historii i doszycie jej kilku penisów nie znaleziono chętnych dawców.
Dla odmiany przykładem nadziei niezupełnej może być jedna z moich ulubienic. Gniło, gniło i ugniło:
Wygląda cokolwiek dziwacznie, jak noga po amputacji. Na szczęście nie jest to moja pierwsza amputacja jak w „konowalusie”, więc efekty są nadspodziewanie dobre:
Na razie zwierzak kuśtyka (może ją „Kuśka” nazwać?) i daje 25 litrów mleka dziennie. Tak, wiem, zieloni zaraz zakrzykną, że zwierzaka trzeba zabić, że się znęcamy, bla bla, a tymczasem przecieramy nowy szlak w wetery… tfu, konowalstwie praktycznym: jak się wszystko zagoi wydrukujemy jej protezę i zobaczymy jak sobie będzie radzić. A jak się nie uda? Cóż, Religa też nie miał łatwo. A większy okręt to większe możliwości.
Dość często zdarza się nadzieja zwyczajna:
To nie liposukcja, to trawieniec (ostrość litościwie oszczędziła szczegółów). Raczył wyjść na spacer, więc trzeba go ufiksować. W tym przypadku „dzidom bojowom”, po czym wygląda to tak:
Życie zachowane, wydajność spadła i w tej laktacji szału nie będzie. Ale lepiej tak niż w przypadku beznadziei:
I tym półciążowym poronieniem pozdrawiam Was z Assgardu: