Nie mogąc być z Najmłodszą na POPie ruszyłem w miasto, jak na prymitywnego wieśniaka przystało. Zacząłem od KFC żeby sił nabrać, a nabierając wytypowałem cel nieodległy, żeby w razie potrzeby po wsiowemu piechotą wrócić. Cel ustaliłem w telefonie, na co telefon zaproponował mi aplikację która za rączkę jak niemotę poprowadzi. Wziąłem. Aplikacja ustaliła gdzie jestem, gdzie chcę jechać, powiedziała skąd, czym i za ile. Ba, kupiła mi bilet i skasowała go. A w czasie jazdy rydwanem pokazywała na bieżąco gdzie jestem, gdzie się przesiadam i na co. I dojechałem do celu. Cel zwiedziłem, zażyczyłem sobie od aplikacji powrotu. Jako i tam, tak i z powrotem jak ociemniałego mnie doprowadziła. Zachwyt opiłem bezalkoholowym w hotelowym zaciszu. Upojony sukcesem dnia następnego wytyczyłem cel bardziej odległy i równie sprawnie doń dotarłem. Cel okazał się chybiony, czas wracać. W drodze powrotnej aplikacja się zwiesić raczyła i na jakimś zadupiu wysiadłem. Przywróciłem aplikację do życia, nowy rydwan mi wskazała. Tyle, że go nie ma. Kilkanaście minut później nadjechał rydwan alternatywny, zasiadłem w nim a on pojechał wbrew aplikacji gdzie indziej. No bo aplikacja nie zakumała, że rydwan objazdem z powodu awarii poszedł i kazała mi zawrócić bom z trasy wyjechał. A ja głupi nie wiedziałem, jak tramwaj zawrócić… Obudziłem więc musk i zażądałem pomocy. Wspólnymi siłami, wbrew aplikacji, udało nam się różnemi drogami do punktu wyjścia dotrzeć. Rozczarowanie aplikacją w towarzystwie przyszywanego szwagra i myszy opiłem. Utwierdziłem się w przekonaniu, że system jest fajny póki nie ma dodatkowych zmiennych i nie ma co muska na półkę odkładać, tylko używać. Miło jest raz na jakiś czas grodowych uciech zażyć, ale na własnym gumnie milej.