w dupie

Tydzień rozpoczął się tak, że nie mogę się doczekać końca.

[cenzura] Wychodzę rano na gumno, a psu sterczy spod ogona czerwone cuś. Ani chybi odbyt raczył się wynicować. A nawet odbytnica. No to mam problem. Psa do wanny, wymyłem, nasmarowałem, udało się zapakować z powrotem. Na chwilę. Po chwili plum – i znowu. Nosz kurde, u cielaków jest łatwiej. Wsadziłem wystającą prostnicę ponownie w dupę, razem z palcem i mimo protestów młodzieńca jakoś ułożyłem. Trzyma się. No to teraz dietka i zobaczymy. No, niedługo potem zobaczyłem:

[cenzura]

Hmmm. Ani chybi operacja by się zdała, ale w warunkach polowych i to u takiego malucha to ja nie bardzo. Telefon i dzwonimy. Górowo odpada. Bartoszyce też nie bardzo, sugerują Olsztyn. Taaa, a ja nie mam co robić tylko na uczelnię jechać. Dzwonię do Pawła. A jaki piesek? się pyta. No to mówię jaki. A on na to, że jak to nie cenny rasowiec, to żebym dał spokój, bo mnie fachowcy z torbami puszczą, a rokowanie jest złe. No kiedyś też takie coś już słyszałem… Czyli jestem zdany na siebie. Czyli jestem w dupie. Ale powalczymy. Może się uda.

muczenie we mgle

Przeziębiłem się. Wszystko poniższe to opis zajść z udziałem człowieka chorego, ledwo kontaktującego i naćpanego lekami.

Czas jakiś temu zadzwonił handlarz, który twierdzi, że nie jest handlarzem, tylko jest z Łowicza. Nieważne. Ostatnio to był po zwierzaki o 4 rano. Tym razem zapowiedział się wcześniej – około północy. No i przyjechał w piątek o 23 z minutami. Tym razem dla odmiany miał buty robocze, własną linkę i pomocnika. Nauczony doświadczeniem z poprzedniej wizyty zarządziłem najpierw papiery, potem zwierzaki. Jak zwykle trzeba było zejść z ceny, bo przecież ludzie agrobiznesu nie przyjmują w swym światopoglądzie żydowsko-arabskim, że mogliby zapłacić tyle ile chce sprzedający. Ale, że te zwierzaki mi nie rokowały, zmiękłem. Uzgodniliśmy cenę, zrobiliśmy papiery i poszliśmy do obory. Najpierw trzeba było oddzielić Gradzię, która zostaje. Stosunkowo szybko udało się wygonić ją na wybieg przed oborą. Teraz chłopaki na przyczepę. Po kilku podejściach i zryciu rozmiękłego z braku mrozu podwórka udało się ją ustawić bezpośrednio w drzwiach (zdjętych uprzednio i użytych jako zapory bocznej). Ponieważ zŁowicz darował sobie załadunek siłowo-linowy jak ostatnio, byczki dość szybko wlazły same na pakę i grzecznie czekały na odjazd do innego świata. Panowie pozamykali przyczepkę, pomogli założyć drzwi od obory, dokończyli ryć podwórko i pojechali. I na tym mogłoby się zakończyć… Ale nie.

Otwarłem oborę, żeby wpuścić z powrotem Gradzię. Gradzi nie ma. Jest za to mgła, ciemność i potargane ogrodzenie. Mniej więcej do drugiej w nocy szukałem zwierzaka, naprawiając prowizorycznie poczynione przez niego szkody. W końcu dałem spokój, bo w tych warunkach to i z latarką oburącz się własnej dupy nie znajdzie. Zamiast spokojnego snu do rana miałem nerwowe rozmyślania gdzie to bydlę poszło i planowanie akcji poszukiwawczej.

Rano na szybko oporządziłem przydomowy zwierzyniec i akcja. Moje mrzonki o dobrej widoczności utonęły we mgle, gorszej jeszcze niż w nocy. Idąc wzdłuż ogrodzenia (i usuwając prądowe usterki) wydało mi się, ze słyszę jakby muczenie. Po chwili się upewniłem, że to na pewno muczenie, niby bliskie, a jednak dalekie. Gradzia. Dotarła do granicy 3 z 4 i wzywała bytujące na 4 krowiszony. Idąc by ją tam wpuścić, stwierdziłem obecność koniowatych w balotach, czyli w szkodzie. Zostawiłem je na razie, najpierw krowiszon. Otwarłem przejście na 4 i poszedłem sprawdzić, jak się miewają tamtejsze zwierzaki. Beza leży wzdęta, już martwa. Szlag. Lubiłem tą krowę. Życie. Zagnałem Gradzię do stada i poszedłem wygnać koniowate z balotów. Trochę się pobawiliśmy w ganianego, po przecież najfajniej ucieka się przed gospodarzem dookoła sterty balotów. W końcu sobie poszły, obrażone, ze nie mam nastroju do zabawy.

Wróciłem na gumno, wziąłem traktor i wymieniłem Bezę na balota. Potem do domu, kawa i telefon do Farmutilu, żeby zamówić odbiór zwłok. No panie, to sobota, nie wiem czy damy dziś radę, raczej w poniedziałek – słyszę w słuchawce. No dobra. Śniadanie, tabletki, obrządku ciąg dalszy. Jako, ze z braku krowiszonów oborowych ubyło zajęcia, oszkliłem pusty boks w koziarni i przeniosłem do niego matki z maluchami. Raz, że mam luz przy zwalaniu siana przez sufit, dwa, że mam miejsce na następne rodzące. Przebrałem się i pojechałem do miasta. Po tabletki i przy okazji odebrać pasek z Celty. Wchodzę do sklepu, telefon. Panie, ja tu po krowę padłą przyjechałem, gdzie pan jest? Nosz kur… to już poniedziałek? Wracam więc do domu. Przebieram się, biorę traktor i papiery. Wyciągam krowiszona na drogę, zaraz za ciężarówką Farmutilu. Odpinam ją, idę do szoferki, robimy papiery. Kulawo to idzie, bo zgłoszenie świeże, facet dostał w trasie i nie ma wydrukowanych danych, wszystko trzeba ręcznie. Kończymy papiery, rozkojarzony facet mówi że mogę już iść, on dokończy papierki i załaduje.

Wracam do domu, przebieram się, jadę do miasta. Pasek, apteka i do domu. Z daleka widzę, krowa leży, ciężarówki nie ma. Dzwonię do gościa: panie, krowy pan zapomniałeś! Chwila ciszy. O kurwa… już wracam! Nie czekałem, poszedłem do domu. Po obiedzie wyjrzałem na drogę, ani chybi wrócił, bo zwierzaka już nie ma.

Wracam do domu, palę w piecu, układam się w łóżku i marzę, żeby ten dzień się już skończył.

osiemnasty smok

Jakoś tak zupełnie przypadkiem trafiłem na odysówkę w Olsztynie z okazji SanSebastiana:

IMG_20180120_104407

Cudu nie wystrzelałem, ale w pierwszej dziesiątce byłem. Jak każdy…;)

A potem pojechaliśmy na dalekie południe. Była okazja spotkać się z Dziadkami:

IMG_20180122_193520

I zobaczyć nieubłagany upływ czasu. Trzeba się cieszyć tym, który jeszcze mamy, bo nie wiadomo, czy się jeszcze zobaczymy. Potem pojechaliśmy do Młodej do Jaworzna, gdzie czas płynie inaczej…

IMG_20180123_122339

Coś mi jakby Musiołek zaczął szwankować, jakbym sprzęgło przypalił albo hamulce, śmierdzi ni to gumą spaloną, ni to okładzinami. No nic, dopóki się coś nie rypnie bardziej, jedziemy dalej. Na osiemnastkę Młodego:

IMG_20180123_145013

Podrinkowało sobie dziecko pierwszy raz legalnie w obliczu prawa, fajnie było, choć trochę smutno – i tu czasu upływ odczułem, zwłaszcza utraconego. No ale na to na razie nie mam pomysłu. Po wyjściu na zewnątrz znów dopadł mnie ów zapach dziwacznej spalenizny, odkryłem się z myślami przed Młodym, bo rannego Musiołka w pobliżu nie było, a trudno uwierzyć, że komuś też się hamulce ze sprzęgłem zjarały. No i dziecko mnie uświadomiło, że to wyziew Smoga jest, tu akurat tyskiego. Osz ty… myślę sobie. Krakowski zionął chyba inaczej, ale co ja się tam znam.

Kolejny dzień to powrót na Północ z opcją jasnogórską. Miejsce okrzyczane przez krystowierców świętym powitało mnie swojskim klimatem podłaźniczek;)

IMG_20180124_112819

Bo jakże inaczej nazwać lewitujące u sklepienia germańskie choinki? Choć ta swojskość to też w moim przypadku trochę naciągana… Miejsce ciekawe, choć bardziej dla swych wyznawców, bo dla mnie ignoranta to taki nieduży kościół na górce otoczony kilkoma muzeami o monotonnej zawartości.

A potem już bez przeszkód, nie licząc zmęczenia i senności, do domu.

wośpowanie

Najpierw choinka. Najfajniejsza wariacja na temat germańskiego truchła:

IMG_20180110_105910.jpg

Taką choinkę to ja rozumiem. I drzewa zabite z sensem, i na długo wystarczy.

A teraz o WOŚPie. Generalnie niewiele mnie to. Pamiętam pierwszą, i jakoś chyba zeszłoroczną. Do pewnego momentu niewiele mnie to jak wspomniałem. Chcecie zbierać, zbierajcie, chcecie dawać, dawajcie. Ja mam komu dawać. Ale od czasu, jak się nagonka zrobiła, że Owsik jest be, bo z tego żyje, zmieniłem zdanie. Bo jeśli z tych powiedzmy kilkudziesięciu milionów kupi się jedna maszynę która uratuje jedno życie, to psińco mnie obchodzi, że resztę zdefraudowano – bo warto było. Oczywiście w zmianie postrzegania bardzo mi pomogli krystowierczy czarni, bo co dla nich jest be, dla mnie jest cacy. Reszty mojej ideologii czy też postrzegania świata nie przytoczę, bo ogólnie antyspołeczna jest;)

A na ostatnim wośpie i Najmłodsza zaszalała, na scenie występując:

IMG_20180114_162402

Tak, ona tam jest, i tańczy dla… dobra, nieważne dla kogo;)

Oczywiście w tym roku też nic na wośpa nie dałem, bo mi rodzinka wyczyściła portfel przed wejściem na salę… Życie;)

Kto wie, może kiedyś WOŚP zagra dla biednych rolników, których nie stać na nowy motocykl…;) Więc warto.