Całkiem fajny film o umieraniu. A konkretnie o akceptacji śmierci, co dzisiejszemu, konsumpcyjnemu (heh, komercja świąteczna mi się skojarzyła;p) społeczeństwu, przychodzi niezwykle trudno. Dziwi zwłaszcza w przypadku krystowierców, ale to inna bajka. Wracając do filmu – oczywiście zrobiony w formie mającego mocno kopnąć hollywodzkiego wyciskacza łez.
Wracając na wiejskie gumno, wcale nie obwiniamy Gwiazd, ale jak to niegdyś Szymon Kobyliński w swej książce zaznaczał, za większość naszych niepowodzeń odpowiedzialny jest… owczarz. Dlaczego? No bo owczarz, wespół ze znachorem i „babką”, posiada sporo wiedzy niedostępnej dla zwykłych wieśniaków z urodzenia. A owczarz to chyba zaawansowana postać owczarka. Albo owczarki. Do tego za chwilę dojdziemy…
Zabrałem najmłodszą na sobotni trening. Wzbudziła spore zainteresowanie wątłej grupy trenujących, popykała trochę ze swojego sprzętu, ale największą frajdę sprawiała jej metoda koreańska: biegiem do tarczy po strzały…
Na tymże treningu wróciłem telefonicznie do tematu owiec. Na odpowiedź miałem czekać do wieczora, ale w gronie zainteresowanych podzieliłem wstępnie skórę na baranie. O ile go wezmę…
No i przyszła niedziela. Pojechałem, zobaczyłem i przywiozłem pakiet zwierzaków które można już nazwać kowcami:
Na wszelki wypadek, by zapobiec ewentualnym nieporozumieniom, kowce trafiły do oddzielnego boksu by uniknąć boksu między szefami. Wiadro owsa obniżyło temperament samców:
No dobra, trzeba będzie zabawić się w owczarza, odrobaczyć, skorygować racice, z czasem ostrzyc i zrobić jeszcze wiele innych rzeczy. Ale przede wszystkim przeszkolić Owczarkę, żeby mieć pomocnika:
No bo jak lubi biegać po strzały, to niech i zagania kowce;))) Aż przyjdzie taki moment, że stanie się pełnoprawnym owczarzem, a ja będę mógł wieczorami spokojnie patrzeć w gwiazdy z kieliszkiem wina:)