Jakoś w niedzielę wieczorem do Listonosza zadzwoniłem, żeby wysyłkę dużych, ciężkich i brudnych rzeczy skonsultować. Konsultacja była negatywna, ale znudzony Listonosz jak o moim problemie braku dostępu do Paprocina usłyszał, w te pędy trachtór osiodłał i przybył pokazać mi trasę alternatywną. No i udało nam się dotrzeć do składowiska paszy krowiszonów moich, przy okazji szkodnika w osobie zŁosia płosząc. Bo wżarła się bestia w baloty, nic tylko gronostajem poszczuć. Szlak został przetarty, na odchodne jeszcze Listonosz wjazd zadni mi odśnieżył:
Tak, wiem, prącie widać. Ale trasę swoim zestawem już przetestowałem i takie chece:
zamierzam puścić w niepamięć. Byle do zielonego wiosennego. A krowie brzuchy dziwnie się ruszają, jeszcze mnie może ich zawartość zaskoczyć…;)