Przeszedł wiatr. Niekoniecznie taki, jak ten święty Julek czy inny gdzieś w starej unii, ale drzwi zdjęło:
Koty oczywiście twierdziły, że to kury. Kury się nie przyznały, niech będzie, że wiatr. Krowy też twierdziły, że to robota wiatru:
Im też nie uwierzyłem. Niech będzie, że krowy. Albo koty. Albo kury. Albo Straż Graniczna… No bo jak z drewnem jechałem, to postanowili mi przetrzepać samochód:
Pogadaliśmy sobie ze dwadzieścia minut. Bo drewno moje, a 30 litrów benzyny też moje. I to zza miedzy przywiezione. Strażnik próbował mnie pouczać, że nie wolno spuszczać, ale uspokoiłem go, że nie spuszczam. Odpuściłem sobie z kolei pouczanie jego, że mogę, bo pod ADR się nie łapię, ale tak do końca w porządku nie byłem. Bo ta benzyna to w plastiku bez atestu była, więc… Więc jak zaczął opowiadać, jakim to ja jestem przemytnikiem, ile to ujawnień miałem na celni i co to u mnie na zamówienie można kupić, to też sobie odpuściłem poinformowanie go, że to co właśnie robi to próba wyłudzenia zeznań, w dodatku fałszywych i poświadczenia nieprawdy. Jedynie zaproponowałem wykonanie telefonu na celnię i jak jego wersja się nie potwierdzi, to oddają mi swojego Defendera. Nie zdecydował się…;) W sumie to rozstaliśmy się w zgodzie i z zaproszeniem na kawę, bo mimo wszystko to ja SG lubię. W przeciwieństwie do SC, z którą namiętnie koresponduję na temat nieprawidłowości w ich poczynaniach. Ale kontynuować cyklu „z pamiętnika przemytnika” to mi się po prostu już nie chce.
Kurs powrotny z żarciem dla oborowych demolatorów. Cóż, wskaźnik od paliwa powiesił się na 1/4 baku i 3km od domu było pfrrrrrr….
Na szczęście, mając nauczkę z poprzedniej zimy i opisanego wcześniej lawetowania, byłem na taką ewentualność przygotowany:
Doturlałem się na podwórko, zmieniłem pojazd i do apteki po zamówione leki na to „sikanie pod wiatr”. Dostałem, może gdzieś za miesiąc będę sikał z wiatrem… Wróciłem do domu na karmienie. Poczułem się jak na safari, gdy na masce wylądowała lwica…
Nakarmiłem zwierzyniec. Oczywiście rozładowawszy baloty ręcznie, no bo co będę traktor odpalał… A i tak ropy nie mam. Mimo szarówki podziałałem trochę w oborze. Głównie teoretyzując, jak ugryźć temat napraw. Burza mózgu spłoszyła Edzia…
Kilka prowizorycznych napraw później postanowiłem darować sobie naprawy główne. Nie ma to jak zajarać oborę spawaniem jak już jest ciemno – wstyd, bo cała wieś się do pożaru zleci. Co innego, jak jest widno – zawsze dłużej można gasić samemu;P