w lesie

Ostatnie dwa dni spędziłem głównie na wycince terminowej. Bo leśnej, gdzie mogę do końca lutego podobno. Jakichś gigantycznych ilości nie pozyskałem, bo zaplanowanych brzóz bez elektryka i/lub wysokościowca raczej nie będę ruszał, a obaj panowie się nie pojawili. Przekładam na jesień zatem. Coś tam jednak urzeźbiłem:

Natenczas z lasu to mi jeszcze pozyskać sadzonki zostało, brzozowe i sosnowe. Ale to już na spokojnie. Bo dziś dzień sadownika z sekatorem i piłą na gumnie był. Trochę modelowania, trochę przejaśniania…

Dobra, na zdjęciu mało co widać, ale wygląd jest… inny;) A od jutra powrót do pacjentów;)

Wolna niedziela

Po jakimś tam maratonie roboczym trafiło się kilka dni wolnego, które to postanowiłem przepracować na gumnie. Oczywiście jak to mawiał pan Marek Harasimiuk, umiar we wstrzemięźliwości jest wskazany, niedzielę przeznaczyłem na rodzinne lenistwo. Pozwoliłem sobie wylegiwać się do szóstej z minutami, oporządziłem zwierzyniec, przygotowałem piec, popodziwiałem widoki wzorem Klinta ze Wzgórza…

… a potem poszliśmy w las. Znaczy się samoośm, bo Najmłodszą odwiedziły koleżanki, więc należało zapewnić im jakieś atrakcje różne od siedzenia do 4tej rano i gadania o głupotach… a i psy wzięliśmy, żeby ewentualnie je rzucić wilkom na pożarcie. Na szczęście wilki były już nażarte…

… więc ze spokojem ducha odwiedziliśmy Serce Bobrowni:

Pogoda sprzyjała, więc zamiast tradycyjnie przedrzeć się do drogi poszliśmy w drugą stronę, poeksplorować Kopalnię Piasku pod pretekstem szukania belemnitów.

Belemnita znalazłem pół, ale trafiło mi się coś o wiele bardziej atrakcyjnego:

Takiego ładnego fosilia jeszcze nie miałem:)

No dobra, wracamy. W końcu zobowiązałem się zrobić niedzielny obiad. A skoro obiecałem, to zrobię…

Лебединое oзеро

Jako, że niebawem stuknie mi kolejny zacny kaliber, Aś zorganizowała mi w ramach prezentu balety. Właściwie to jeden balet, ale w zacnym towarzystwie górowskiego grododzierżcy;)

Może i na co dzień nie wyglądam na miłośnika klasyki, ale mam słabość do utworów absolutnych, wśród których prym wiedzie twórczość Czajkowskiego.

Oczywiście klasyka klasyką, ale wariacje na jej temat też są mile widziane i w tym przypadku absolutnym hitem dla mnie jest to:

Wracając do wczoraj. Nasyciwszy zmysły gibkością baletnic i skocznością ich partnerów (z mocnym postanowieniem dorównania tymże poprzez zrzucenia nadmiarowych 60ciu kilogramów) wykorzystaliśmy dobromiejskie roboty drogowe do wizyty w zacnym lokalu…

No a potem pozostało już wrócić do domu i przygotować się na niedzielę….

wieje

Zima jaka jest każdy widzi. Niby Pani Wiosna się delikatnie zapowiedziała…

…ale to dopiero zapowiedź. No bo wieje i leje i jakoś tak się nie chce. Choć są tacy, którym się chce, jak na przykład na dzisiejszym szczepieniu:

Aż się chce cytować klasyka: „jutro też wam uciekniemy…”. Niech uciekają, przez ostatnie dwa dni zaszczepiłem na beztlenowce ponad 800 zwierzaków – niby dużo, ale większość roboty odwalają ci panowie z obsługi, czasem pogardliwie nazywani przez małolepszych „fizycznymi”. Bo małolepsi to ostatnio zajęci są blokowaniem miast traktorami. Niby nazywają się dumnie „rolnikami”, ale to raczej producenci rolni i właściciele gospodarstw rolnych, jak jeden mąż beneficjenci unijnych środków, w dotacyjnych maszynach protestujący przeciwko równie unijnej polityce która nagle przestała się podobać. Podobnie jak nie podoba się napływ jakiegoś taniego szitu z Ukrainy. Nie „ukraińskiego”, ale z Ukrainy. Bo to jakby powiedzieć, że Biedronki są polskie. Niby trochę racji mają, niby trochę nie mają. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, muszę kombinować jak dojechać do zwierzaków rolnika, który sam ten dojazd mi utrudnia robiąc blokadę.

Trochę zaczyna mi telefon szwankować, zużył się przez ostatnie pięć lat. Ale jak kolega J stwierdził, że odpadła mu ósemka i będzie musiał liczyć zanim wybierze numer…

… to dochodzę do wniosku, że mój jeszcze sporo pociągnie.

Uwaga, reklama. Marcin Mortka, cykl o Kociołku. Można zacząć od Babskiego wieczoru (takie bardziej dla abonentek). Najlepsze fantasy jakie mi się trafiło od bardzo dawna. Świetny język, kapitalny humor, no i zacna przygodówka. Polecam:)

Węglarka

Jak jest Zima, to powinno być zimno. A nie mokro, błotno i zimno. Żeby wywołać trochę uczciwego zimna węgiel zamówiłem. Z dostawą na wczoraj. W międzyczasie naszła mnie taka ojcowska konkluzja, że muszę sobie zrobić kawę. Bo raz, że dobry ojciec powinien być obecny przy porodzie, a Miluś jest dobrym ojcem:

a dwa, że jak krowa zaczyna rodzić to czas zrobić sobie kawę. I tak gdzieś w połowie rzeczonej kawy dowieźli węgiel. Jak już się uporałem z tematem węgla i dokończyłem kawę, sprawdziłem listę obecności na gumnie. +1:

Zbieżność zdarzeń zasugerowała nazwanie dziewuchy Węglarką. Cosia jak zwykle załatwiła poród szybko i sprawnie, może dzięki obecności milusia i mojej nieobecności. Z zastanawianiem się, dlaczego zrobiła to w najbardziej zabłoconej części wybiegu zamiast w świeżo wyścielonej oborze, dałem sobie spokój – zawsze tak jest więc pozostaje wzruszyć ramionami. Odpaliłem traktor i przywiozłem im tam balota, co skończyło się zbesztaniem malucha, który potraktował traktor jak matkę i szukał cycka pod silnikiem. Wytłumaczyłem prawie godzinnemu zwierzakowi, że ropa jest znacznie droższa od matczynego mleka i na szczęście dał się przekonać.

Z ciekawostek ostatnich dni to na przykład Luis wybrał się na kilkudniowy stalking i wrócił z prawie oderwanym do połowy nosem:

Wiedział, żeby nie wracać do domu ze świeżą raną, bo ani chybi chciałbym mu to zszyć. Mądry kotek:) Na szczęście skończy się to jedynie efektowną blizną przyciągającą płeć przeciwną i budzącą respekt u konkurencji.

A z ciekawostek zawodowych to w trakcie wizyt wśród okołomrągowskich pacjentów trafiłem na taki oto, wiele mówiący znak:

Odczuwam potrzebę wyprawy do Emilcina…

łotchamianie

Przyjęło się twierdzić, że mieszkaniec wsi to cham i prostak. Czy jakoś tak. Osobiście wolę określenie – trochę mylące – „poganin”. Bodajże z łacińskiego „pagani” czyli „mieszkaniec wsi”. Mylące, bo w dzisiejszych czasach mieszkańcy wsi mają berety zryte krystowierstwem w zaawansowanej postaci. Albo kultem Bachusa czy innego moczymordy. Do rzeczy.

Aby się od chamstwa oderwać należy się zacnie przyodziać:

…i tak szyku zadawszy można się udać zarówno na prawosławne kolędowanie w lokalnej cerkwi:

jak i do wojewódzkiej filharmonii na ucieszne operetkowanie:

Taaaaak, teraz czuję się światowcem pełnom gembom. Nasyciwszy się kulturą mogę z czystym sumieniem wrócić do pogańskiej rzeczywistości:)

peleryna w Kratę

Kilka dni temu.

Zimno w nocy ma być. Od jakiegoś czasu jedziemy na węglu, bo zimno. Wsad dwuwęglarkowy, czyli 2/3, wystarcza na jakieś 12 godzin. Ale ma być bardziej zimno, Aś sugeruje pełny wsad. Waham się, nie żebym żałował węgla, tylko to może być trudne do opanowania. Ale niech tam, robię pełny wsad. Mam skojarzenie z rosyjską rakietą nośną Energia. Piec się rozbujał do 60+ i tak trzyma, jest ok. Idę spać.

Muczą. Właściwie to chyba jedna muczy. Tylko dlaczego, kurde, o pierwszej w nocy? Trzeba sprawdzić. Ubieram się i idę. Krowiszony ogólnie rozleniwione, część w oborze, część na zewnątrz, w końcu to tylko -20. Tylko Krata się awanturuje i muczy w stronę obory. Woła dziecko. Włażę do środka, budzę Wycinkę i mówię, że mama ją woła. Niechętnie wychodzi i idzie na cycka. No żeby mi z takiego powodu nockę zarwać… Wracam do domu. Rzut oka na piec – prawie 80. Niedobrze. Zaczął się rozbiegać. Wszystkie nastawy na minimum, nie pomaga. No to do łazienki i gorąca woda w szambo żeby obniżyć temperaturę. 1:30. Wyłączają prąd. Staje pompa od centralnego…

Atak paniki. Na szczęście chwilowy. Po omacku po telefon, potrzebuję latarki. Dobra, mam światło. Biegiem do pubu po akumulator. Szlag, pub zawalony kartonami, nie mam pojęcia gdzie w tym bajzlu jest dwunastowoltowa stodwudziestka. Na szczęście trafiam na stary akumulator z Astry. Biegiem do domu. Robię zasilanie awaryjne akumulator-przetwornica-pompa. Ruszyło. Na piecu prawie dziewięćdziesiąt. Ponieważ przez chwilę nic nie zrobię, robię sobie światło. Ze świeczki. Rzut oka na gaśnicę koło pieca, jakby co to no. Czas na telefon do Energii. Automat informuje mnie, że jest w rejonie awaryjne wyłączenie i włączą o 4tej. Dla pewności czekam na żywego człowieka, który to potwierdza. No nic, siedzę sobie do tej czwartej gapiąc się w piec, w którym powoli opada temperatura. 80, 70, 60. I zostaje na tych sześćdziesięciu. Zasilanie awaryjne działa. W przeciwieństwie do normalnego. O 4tej włączyli i piętnaście minut później wyłączyli ponownie. Dzwonię. Wyłączenie awaryjne do 6:15. Szlag. Kolejne dwie godziny gapienia się w piec. Powrót zasilania głównego zbiegł się w czasie z wyczerpaniem akumulatora zasilania awaryjnego. Piec trzyma pod 60, jest ok. Mogę się zbierać do pracy…

I tak sobie myślę, że gdyby zamiast kracianego muczenia obudził mnie odlatujący w kosmos piec… Na szczęście żyją obok nas bohaterowie, którzy nie potrzebują peleryny:

przedświątecznie na roboczo

Bo na przedświątecznie świątecznie jeszcze przyjdzie pora.

Na roboczo to można czasem Najmłodszą wziąć ze sobą na akcję, jak się przewiduje jakąś atrakcję:

A czasem jak się przewiduje atrakcje, to lepiej jej nie brać…

No bo może się trafić combo w postaci wypadniętej macicy u matki i wypadniętych jelit u dziecka:/ Ale za to czasem można załapać się na coś zupełnie nowego, jak fucha trzymacza ogona podczas pobierania zarodków:

Z takiej trochę prywaty to Najmłodszej stuknęła dwunastka, na którą dostała między innymi mikroskop. No ileż można oglądać jakieś wody z kwiatków czy woskowinę z uszu, skoro ma się ojca który może sobie utoczyć krwi dla uciechy potomstwa…

Poszło całkiem sprawnie, mimo, że nie robiłem tego od czasów świetlanej młodości. Znaczy samodzielnie;) Na szczęście opał na święta już przygotowany, bo w piątek Szczodre.

dzień wolny inaczej

Teoretycznie wtorki mam wolne. Czyli ogarniam to, czego nie ogarnę w tygodniu roboczym przy pomocy latarki. A czasem dzień wolny zaczyna się w poniedziałek od telefonu szefa i pytania, czy mam E? No mam. A czy mogę we wtorek przyjść do pracy? No mogę. Więc przychodzę. Biorę zestaw:

Po czym jadę. Pierwszy kurs za Pieniężno, po 9 cielaków. Przywożę te gelaufeny i osadzamy w nowym królestwie:

Co jak co ale będą tu pod naprawdę dobrą opieką. Jadę za Pasłęk, tym razem po dwanaście. Dołączają do braci. Jakoś tak mi się z klonami skojarzyło. O, Parszywa Zgraja:) Dzień wolny się kończy.

A czasem jadę z bombiczkami po azot. Tankowanie pozwala zrozumieć, skąd się bierze zima:

Obojętność azotu polega na tym, że ma w dupie brak tlenu który wyparł i że nie masz czym oddychać. O ile azot ma dupę. Bo Logan ma i wchodzi tam sporo tego ciekłego mrozu:

Wspominałem już, że moja praca przypomina życie kuriera?;)