Podkusiło mnie i pojechałem do sąsiada po baloty. Ciągnikiem. Dwa razy, bo po dwa. Przy okazji sąsiad pokazał mi Demona:
Syn mu przywiózł z Anglii. Demon ma 8 miesięcy i stosowny do rasy temperament. A że sąsiad nie potrzebuje psa z temperamentem, a na łańcuch go szkoda, to Demon jest do oddania. Z tego samego powodu i ja go nie wezmę, choć kusi, bo psiak jest kapitalny. Ale wymaga czasu, cierpliwości i potężnego kija, a ja mógłbym mu zaoferować co najwyżej to ostatnie, więc… jeśli ktoś potrzebuje typowego zaprzęgowca z demonicznym spojrzeniem, to brać.
Umówiłem się z listonoszem na tankowanie. Na 3cią. W nocy. Nie ustaliliśmy dokładnie, o jaki czas chodzi. Stary, nowy czy może ten na stacji benzynowej. W efekcie wstałem o 1:30, wyjechałem o 2giej, wróciłem, wyjechałem o 3ciej i czekałem na listonosza, który zaspał. Pojechaliśmy, zatankowaliśmy, wróciliśmy. Z kraju gdzie Miedwiedjew wyprostował czas i jak ktoś się umawia na 3cią to jest tylko jedna trzecia.
Zaplanowany miałem wyjazd do M po baloty i kantówkę. W zamian za śrutę, którą robiłem przez pół dnia. Wyjechałem ciągnikiem na drogę i czekałem na Osadźcę. Nagle ciągnik zaczął przerywać i w końcu zgasł. No tak, od dwóch dni zacząłem zamykać kranik paliwa. Wypaliło więc wszystko z przewodów i pompy i zdechło. Jak próbowałem odpowietrzyć i zapalić, to wykończyłem akumulatory. Akumulatory pod prostownik i pojechaliśmy ładzianką. Z samą śrutą i nadzieją na kantówkę. Kantówka była, ale za gruba. Trzeba przeciąć na pół, więc nie weźmiemy,dopiero w poniedziałek M ją przetnie na traku. Wróciliśmy. Podłączyłem podładowane akumulatory, ciągnik odpalił i wtaszczyłem go na podwórko.
Na logikę miało to sens. Dzień wcześniej przywiozłem baloty, więc zwierzaki z głodu nie umrą. Gdybyśmy pojechali ciągnikiem, to i tak nie przywiózłbym kantówki, więc wyprawa zakończyłaby się sukcesem połowicznym. Ciągnik padł pod domem a nie na skrzyżowaniu pod Górowem… więc… wszystko się dzieje po coś.