Chodzi za mną karmnik. Dla krów taki, żeby balota nie deptały i w niego nie sra… kupy nie robiły. Spore to wyzwanie, bo żelastwo na gumnie jest, ale każde innego rodzaju, więc jakby to połączyć, to demon jakiś wyjdzie. Z wyglądu, bo działać to pewnie będzie. Przymierzam się do tego ze dwa sezony, ale czuję niemą presję otoczenia. Czasami mniej niemą…
Trzeba zatem przed przystąpieniem do prac właściwych nieco potrenować. Na czymś małym i prostym. O, karmnik dla ptaków na przykład. Niby rzecz niewielka i można pozbijać na kolanie. No tak, ale zimno i mokro, to kolano trzeba zanieść do traktorowni. Ale tam ciemno jak w… traktorowni. Mam w garażu halogen taki przenośny, w częściach. Trzeba poskładać. Poskładałem. No abla. Żarnik zapewne padnięty. Gdzieś widziałem. W pubie. Żesz kardan, w samym rogu. Dostać się tam nie sposób. Trzeba najpierw dukt jakowyś do tego rogu stworzyć. Tworzę, bo tu już trzeci dzień mija jak się za ten karmnik wziąłem. Ufff, mam żarnik. Zakładam, o dziwo działa. Zanoszę toto do traktorowni i odpalam. Kurde, jaki tu burdl, ruszyć się nie można. Trzeba coś z tym zrobić. Przez następne dwa dni robię to coś. Oświetlam halogenem nową rzeczywistość i już wiem, że przy tym świetle to ja sobie nie porobię. Za nisko, wali po oczach. Hmmm, a może by tak… takie normalne światło tu zrobić? Ważna rzecz, nie można tak bez przygotowania, zrobię najpierw w stodole. Robię, kurde, jak fajnie wyszło: wchodzisz, pstryk (oficjalnie to nadal dwa druty, żeby nie było, że prowizorkę odpuściłem;)) i jasno. Pstryk – i ciemno. No to następnego dnia traktorownia. Tu było trudniej, bo jeszcze mnie naszło na ciągnięcie druta za stodołę i zrobienie zewnętrznego gniazdka. Już dobrze ciemno na gumnie, można testować. Pstryk – i jasno. Przydałoby się jeszcze jedno źródło światła z drugiej strony, ale przekładam to na później. Bo skoro mam już światło w traktorowni i stodole, to dlaczegóżby nie w koziarni? No właśnie – więc robię. Pstryk- i krzyk. Niedowierzania. Przez kurwiszony wydany, bo jak to, one już spać się ułożyły, a tu czas żeru i jajec tak szybko? Owce stwierdziły, że mają na to wyrąbane.
Mam światło, mam prąd. Ustawiam małą krajzegę, zaczynam tworzyć małego demona. Wyszedł zgodnie z przewidywaniami. Demonicznie koślawy. Za domem światła jeszcze nie mam, więc pod litościwą zasłoną zmierzchu montuję ustrojstwo.
Dzień następny, nie liczę który…
Miejsce jest wybrane egoistycznie, by widokiem żerującego „ptastwa” karmić swe poczucie zajebistości. Ale gdzieś tam też zakwitło postanowienie, że w miejscu żeru obowiązuje rozejm w relacjach człowiek/ptaki, więc i sroki mogą czuć się tutaj bezpieczne. A niech tam, powalczymy wiosną.
Karmnik powstał w myśl mojej złotej dewizy: nie musi wyglądać, ma działać. Z czasem (dni? tygodnie? lata?) zostanie zastąpiony wersją bardziej dla oka przyjemną, a protoplasta skończy albo w miejscu mniej widocznym, albo w piecu.
Wizja karmnika dla krowiszonów dojrzewa. Tylko jak one do niego się wdrapią?