Agromech

W ramach przygotowań do zwiększenia pogłowia krowiszonów, a co za tym idzie do nieustającego strumienia kasy, porządki w pomieszczeniach robię. Żeby było miejsce i na krowiszony i na kasę. Znalazłem więc takiego oto protoplastę astromechów klasy R2 – oto L16W2:

Zobaczymy, może znajdzie się chętny Java, a jak nie to pojedzie na cmentarzysko maszyn zapomnianych.

Pojawiły się też nowe garnki w kuchni:

Coś mi mówi, że pod tym stojakiem na naczynia przebiega strumień lawy w której narodził się najstraszniejszy głos Galaktyki…

Tymczasem w pobliskim lesie pojawiły się jakieś intrygujące stworzenia:

Ani chybi pierwszy śnieg strącił Gwiazdkę z nieba. Razem z Bigosem…

Nastał czas Hoth.

Agrokomando

W ramach działań wojennych, szeroko pojętych, bo raz, że na pohybel bobrom, dwa, że ileż można szukać czarnych diamentów, udałem się na front:

Jaki Matrix, taki pień. Jaki pilarz, takie noszenie pniaków przez strumyk. Bo oczywiście poleciały przeciwpołożnie do planów. No bo po co brać na wycinkę linę? Jedyna mądrość jaka mnie samego zaskoczyła, to zwalenie urobku w traktorowni. Będę mógł sobie to dziś pociąć i porąbać pod dachem, bo pogoda jest niespecjalna. Byle do 17tej, bo wtedy robimy zanurzenie poniżej zera. Witaj Pani Zimo:)

Repton

Moja pierwsza, poważna gra komputerowa. Na Acorn Master. Chodziło się stworkiem i zbierało diamenty. Unikając pułapek, potworów, które można było zabić kamieniem, przenosząc się teleportami. Przeszedłem wszystkie poziomy, ba, nawet stworzyłem swój własny. Sporo czasu spędziłem w świecie Reptona. Potem pojawiły się wersje na Atari czy C64, ale jakieś takie bardziej prymitywne. A potem mi przeszło.

A teraz wróciło:

Kto nigdy nie marzył o byciu poszukiwaczem złota, niech pierwszy rzuci diamentem;) A tak swoją drogą, to jeszcze w czasach przedreptonowych, mieliśmy w piwnicy taki kawałek zardzewiałej blachy z otworami, służący właśnie do przesiewania węgla. To były… fajne czasy:)

Parę dni temu zadzwonił Qba, że chciałby krowę do byka przywieźć. No i przywiózł. Miluś próbował okazać niejakie zainteresowanie, ale żony dość szybko wybiły mu z głowy skok w bok, tudzież na Andzię Ukrainkę.

A może po prostu mu się nie spodobała?

RDOŚ kazał mi się pałować jeśli chodzi o odszkodowanie za bobry. Bo rzekomo nic nowego nie zniszczyły i sam jestem sobie winien, że mam zalane. No więc skoro to jest nic…

… to jak RDOŚ mnie, tak ja bobrom. Wojna!

powrót z gwiazd

Czas się odnaleźć w rzeczywistości. Na przykład obchodząc włości i typując, co by tu tego. No na przykład Lasockie tu tego:

Toleruję fakt, że swoje obejście traktują jak wysypisko. Ale wywalanie śmieci na mojej ziemi to lekka przesada. Poinformowałem pierwszego napotkanego Lasociaka o konieczności usunięcia tematu, ale z racji tego, że był po zażyciu środków antykoncepcyjnych musiało mu to ulecieć. Zadzwoniłem więc do lokalnej władzy, która po raz kolejny stanęła na wysokości zadania. Nie wiem, jak tego dokonali, ale teren został ogarnięty. A ja wróciłem do frustrowania się administracyjną zmianą granic narzuconą mi przez inne władze. No bo zrobili mi z prostokątnej działki trójkątną i uważają, że powinienem podziękować, bo dzięki temu mam 4,4m2 więcej. Gdyby to była stolica, machnąłbym pewnie w zyskanym miejscu jakąś kawalerkę pod wynajem, ale nie – tu mam tylko nieuprawialny trójkąt do płacenia podatku. Żeby odciągnąć złe myśli od bezdusznoiści systemu postanowiłem wziąć się za las, póki jeszcze jest mój. Po ustaleniu z jeszcze innymi władzami, co mogę, a co nie, stanąłem przed dylematem, jak ściąć drzewa w bezpośredniej bliskość pociągniętego druta z prądem:

Widzę, że jest ryzyko. Skonsultowałem to z Kojotem, no jest ryzyko. Przywiozłem Listonosza, o kurwa, jakie ryzyko. No nic tylko wysięgnik albo alpinista. Koszt jednego i drugiego przewyższa wartość pozyskanego opału. Mając na względzie teorię Yody, jaką to cudowną rzeczą jest umysł dziecka, przywiozłem Najmłodszą i wyłuszczyłem problem. Kazała mi przesunąć linię z prądem, żeby jej nie zerwać. Pomyślałem sobie coś o naiwności dziecięcej i takie różne, ale podziękowałem za sugestię i wróciliśmy do domu, bo czas na konie był. Przyjechała Magda i dziewczyny poszły dręczyć Jutrzenkę, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dzieci są jakieś dziwne:

Nie mogłem na to patrzeć, więc zabrałem OM (Ojca Magdy) jako zawodowego druciarza z Energi, na konsultacje finansowe, ile mnie będzie kosztowało zerwanie tegoż druta jak coś pójdzie nie tak. Spojrzał na mój problem z drugiej strony i zapytał, po cholerę chcę zrywać tego druta, skoro on może mi go zdjąć i przesunąć, a jak sobie już zetnę te drzewa, to zawiesimy toto z powrotem – w ten sposób nawet jeśli coś się zwali na leżącego na ziemi druta, to nic mu się nie stanie. Cała operacja nie powinna przekroczyć dwóch godzin. Pozbierałem szczękę z łąki i ustaliłem wewnętrznie zadośćuczynienie dla Najmłodszej. Akcję przeprowadzimy gdzieś między opadnięciem liści a opadnięciem śniegu. W ramach przygotowania do akcji uruchomiłem zapomniany rębaczek i przetrenowałem piłę na mniejszych okazach, budząc tym zainteresowanie wśród ciekawskich krowiszonów:

Wrzechświat lubi równowagę. Skoro Lasockie wywaliły śmieci i znalazłem rozwiązanie problemu, to też wywaliłem śmieci i dostałem kapelusz rydzy:

Zainteresowanie grzybami mam takie jak wędkowaniem, więc grzyby przychodzą mi pod dom. Zwykle to ignoruję, a teraz to po prostu olałem w ramach tworzenia kompostu:

A potem przyszły Dziady. Jak zwykle wizyta u Oćca, potem niezwykły obiad na Moyej, skąd wampiry poszły w miasto pobierać haracz w słodyczach, a ja zapaliłem Przodkom światełko w tunelu pieca kaflowego:

No i zgodnie z życzeniem RDOŚ wypowiedziałem zakurwialcom wojnę:

Bo chyba gdzieś, komuś kończą się pieniądze na odszkodowania, więc dostaną tylko ci, którzy siłom i godnościom osobistom sprzeciwią się bobrzaństfu f lesie.

I tym pesymistycznym akcentem odrobiłem zaległości w relacjach. Jesteśmy na bieżąco:)

Granit

„Mamy wolne terminy w Szklarskiej Porębie, pan pojedzie, zobaczy pan jak tam fajnie” – męczyła mnie kobieta z KRUSu i wymęczyła. Pojechałem. Do Centrum Szkolenia Astronautów działającego pod przykrywką Centrum Rehabilitacji Rolników, osadzonego w byłym schronie atomowym PZPR. Po drodze liznąłem trochę rzeczywistości znanej z memów, ale sam obiekt też niczego sobie:

Szkolenie trwało trzy tygodnie. Przedpołudnie to zajęcia z nieważkości w basenie, postrzały z lasera, buty magnetyczne, broń soniczna, kondycyjne indywidualne, kondycyjne grupowe, siłownia żeby mięśnie nie zanikły. Popołudnia to poligon z eksploracją obcych światów, głównie ze zwiększoną grawitacją:

Żarcie, mimo, że z tubek, było spoko. Spodziewałem się drastycznego spadku masy, ale nie. I nawet nie głodowałem. No może z jednym wyjątkiem. Z wyjątkiem zajęć na stacji orbitalnej Praga…

Językiem urzędowym w Pradze jest czeski, językiem codziennym niemiecki. Jeżeli nie władasz co najmniej jednym z nich, to możesz się żywić w sieciówkach typu McD, KFC czy BK. Albo skorzystać z żelaznych racji żywnościowych.

Na szczęście był to jednorazowy epizod. Potem wszystko wróciło do normy;)

Podsumowując – zaliczyłem wszystkie etapy szkolenia, otrzymałem certyfikat z zaleceniami co muszę dopracować i z niejaką ulgą wróciłem na Ziemię;)

zaległości cd

Wrzesień zwykle oznacza koniec wakacji i powrót do obowiązków. Tym razem w przypadku Najmłodszej oznaczało to powrót do koni. Ponieważ wygląda to na poważne zainteresowanie, trzeba będzie odbudować bazę sprzętową. Przydałby się jakiś wieszak na sprzęt. I tak oto narodził się Wariat:

No dobra, wieszak na sprzęt jest. To można w spokoju się spakować i pojechać na jakieś zawody. Na przykład do Zamrzenicy.

Szału w wynikach nie było, mimo, że niektórzy zęby zjedli na strzelaniu z łuku;) A i pogoda była cokolwiek deszczowa.

Nic to, trzeba wracać do przydomowych obowiązków. Jak na przykład jazda na wrotkach czy gromadzenie opału:

No to jeszcze tylko jedne zawody, żeby zamknąć Ligę Północ…

i jeszcze jedna leśna przygoda…

i czas na wyprawę…

zaległości

Jako, że mam takowe nie tylko w banku, to zaczynam odrabiać te łatwiejsze;) Jeszcze w sierpniu postrzelaliśmy z Najmłodszą nad Symsarną:

W ogóle to w sierpniu jakoś dużo się działo.

Jak to w wakacje. Byli turyści, było męczenie koni żywych i mechanicznych, spanie w dziwnych miejscach, obcowanie ze zwierzakami, typowe prace rolnicze, bla, bla bla. No i było też podsumowanie wakacji w postaci oderwania się od ziemi:

cdn.

zniechęcenie

Takie jakieś mam do pisania bloga. Główną przyczyną jest trudność w dodawaniu zdjęć. Bo ten cały wordpress jest na miarę naszych czasów – niepotrzebnie komplikuje. Blox był lepszy i pewnie dlatego został zlikwidowany. No a wpis bez zdjęcia – wiadomo. To nie to samo.

Poza tym może bym i miał się czym chwalić, ale te wszystkie drobne radości i sukcesy są przytłoczone rzeczami mniej przyjemnymi. Przyszłość jaką rysuje teraźniejszość przypomina taką trochę morlokową. Już nie mam siły ani ochoty śmiać się z memów opisujących to co się dzieje w PL. Nawet nie mogę się pocieszyć wpadaniem w alkoholizm, bo według prezesa potrzebuję na to jakieś dwadzieścia lat.

Dobra, ponarzekałbym jeszcze trochę, ale to samodepresjonowanie się raczej nie pomoże. Trzeba wykorzystać bezsenność na coś bardziej produktywnego. Każda, najdłuższa droga nawet, zaczyna się od pierwszego kroku. A gapienie się na cel i narzekanie, że to daleko i że się nie uda raczej mnie do tego celu nie przybliży. Tym bardziej, że celem jest droga;)