jak nie zostalem gwiazda

jade sobie do pracy, z przeciwka nadciaga moto. Kierowiec macha reka, zebym sie zatryrzymal, spoko. Przez chwile zastanawiam sie po jakiemu bedziemy gadac (skads glupia nadzieja, ze po polsku;)). Zatrzymujemy sie obok siebie na srodku drogi (a co!). Kierowiec podnosi przylbice – dziewucha! I szwargota po miejscowemu. Przerywam, przechodzimy na angielski. Pyta sie czy mam chwile czy bardzo sie spiesze. Nieopatrznie mowie prawde, ze jade do pracy i juz jestem troche spozniony. Jest zawiedziona, mowi, ze chciala zrobic pare zdjec do magazynu motocyklowego… Probuje ratowac sytuacje, mowiac ze jesli to tylko kilka zdjec, ale macha reka, ze na to potrzebuje z godzinke i ze jeszcze bedzie szukac. No i pojechalem do pracy… buuuuuuu:(((

Najdluzszy gelaufen

Tak jakos wczoraj wspomnialem bossowi (a niech go, jeszcze nie mam kasy na koncie), ze planuje zrobic przeprowadzke gelaufenow. No i takoz postapilem niezwlocznie przed kawa;). Trzech bandytow z white house przerzucilem do ogolniaka, co uczynilo je dziamdziakami. Jednego charlaczego dziamdziaka ugelaufenilem z powrotem do white house – wyglada gorzej niz Zombi (ten juz dochodzi do siebie po pobycie w izolatce). Normalnie zasrany i kaszlacy cien cielaka. No ale zobaczymy, moze sie jeszcze wylize, a jak nie to czapa i do zombiecorner. No i przeprowadzilem (oglednie mowiac) ebanego Longinusa z karceru (potocznie zwanego porodowka, czyli miejsce gdzie gelaufeny rodza sie i umieraja, po tutejszemu karsina, wiec po mojemu karcer;)) do osobnego boksu w white house. Na Longinusa potocznie mowie cymbal albo skurwiel, bo wredne bydle jest i pewnie jeszcze gorsze bedzie. Wywnioskowalem, ze madrosc zwierzecia tkwi ani chybi w ogonie. A Longinus jest kawal drania, bo nie ma ogona (dlatego Longinus, bo zaczyna sie glowa, ale nie ma konca, wiec jest najdluzszy;). Tak sie jakos franca urodzila, rozumku pozbawiona. I jeszcze nauczyl sie kopac obunoz z wyskoku. Jak mnie kiedys trafi… na razie udaje mi sie uniknac tej kopaniny. Oby tak dalej.

No, zaklepany urlop od 11go do 22go pazdziernika. Juz sie nie moge doczekac… 2006-08-29 1906

budweisser

Wracajac z pracy w deszczu budweissera mi sie zachcialo. Kiedys to byl moj nr1. I przypomniala mi sie taka historia:

Dzien1.

Pan J -Panie S, czy daloby sie zalatwic jakas prace dla mojej corki w waszej firmie?

S – Panie J, trudno powiedziec, ale zobacze co da sie zrobic.

S – Skipper, trzebaby robote znalezc dla corki pana J.

Skipper – u nas nie ma szans, ale jak chcesz to pogadam z W.

S – to pogadaj.

Dzien2. (Pierwszy dzien pracy corki pana J w firmie.)

Pan J – panie S, pierwsza wyplata mojej corki jest dla pana.

S – panie J, nie ma mowy. Miedzy nami nie ma takiej potrzeby. (a na cholere mi jakies gowniane dwa i pol tysiaca?)

Pan J – ok. Panie S, co pan pije?

S – budweissera. A moja zona baileysa (przypomnialem sobie mimochodem na glos)

Dzien3.

Pan J (telefonuje) – panie S, czy moze pan otworzyc magazyn? (pan J jako chief czesto cos dlubal w naszym magazynie)

S – oczywiscie, juz schodze.

(Otwiera sie brama magazynu, ukazujac pana J z paleciakiem, a na palecie kartony z budweisserem i karton baileysa…)

No, moze jutro sie szarpne. A co, za stare, dobre (nie zawsze) czasy;).

burzaaaa

wczoraj wieczorem…

Taaaaa, siedzialem sobie w kirjasto przed kompem, zly troche z powodu niespodziewanego niedostatku finansowego, ktory mnie niejako blokuje. Ktos ewidentnie poprawial mi humor, ktos inny nie. Nagle bum i wszystko zamilklo. Wywalilo swiatlo. Po chwili prad wrocil, ale komp juz mi nie chcial zastartowac. Za chwile znow bum i nie ma. Dima stwierdzil ze poczeka, ja stwierdzilem ze czas sie zbierac. No i dojechalem do domu, wszedlem, rozdzialem sie i luknalem w lodowke, co by to mozna… i wtedy sie zaczelo. Od razu skojarzylo mi sie to ze stwierdzeniem Robinsona C., ze pora deszczowa konczy sie wielkim szalenstwem w przyrodzie. Tylko tu sie tak chyba jesien zaczyna. Pierony walily dookola domu, z nieba sciana wody. Jakbym tak jeszcze chwile poczekal w kirjasto, to albo bym nie wyszedl, albo bym byl… mokry? No bo trudno powiedziec w takiej sytuacji ze woda bylaby lekko usciborzona, choc to blizsze prawdy;). No nic. Byle do jutra. A co bedzie jutro? Moze zamieszcze to ogloszenie a moze bede musial jeszcze z miesiac poczekac. A co do ksiazek… no wlasnie, komus obiecalem maila:). Zatem do dziela;).

Ogloszenie

Ostetaan. Henkilöauto, ajokunossa, katsatettu kevällä (min. 04/07 asti), kesä- ja talvirenkaat, hinta max. 500 euroa. Lähellä Isojoki. Tarjoa tekstiviestillä tai englantia (en puhua suomea). Puh. 040 817 1991. Kiitos.

No i ciekawe co z tego wyniknie… 2006-08-28 0036

poczta (polska)

Wyslalem 16go Karolowi smoczki. Normalnym lotniczym listem. Poprzedni szedl trzy dni. Ten wsiakl. Ani chybi komus sie spodobala zagraniczna wypchana koperta. I teraz pytanie: jakim trzeba byc skurwysynem, zeby ukrasc smoczki dziecku? Niesmak mam, potworny niesmak. Przez chwile mialem wrazenie, ze w tym kraju moze byc choc troche normalnie, ale nie… To tak a propos przesylki do ktorej sie przygotowuje. Nie chcialbym, zeby zginela, a nie chce tez robic jej poleconej, zeby dymu nie bylo. Ech, zobaczymy. Bedzie dobrze…2006-08-28 0027

pogoda…

No i pogoda robi sie jesienno wiosenna. Nadal przewaza ladna aura, ale cieplo nie jest juz takie cieple, jesli mozna sie tak wyrazic. W czasie jazdy czuc igielki chlodu. A wczoraj wykazalem sie rozsadkiem/cierpliwoscia/lenistwem? (no bo chyba sie starzeje), i jak skonczylem prace o 18, to stalem rozsadnie w drzwiach i cierpliwie patrzylem jak wali grad takimi centymetrowymi kulkami, okraszony hukiem gromow. Postalem tak ze 20 minut i jak banki w kaluzach ustaly, pojechalem do domu w lekkim deszczyku. Heh, kiedys nie przepuscilbym okazji do wyjechania motorem w gradowa burze…

 

„O wy, ktorzy wierzycie,

Badzcie cierpliwi

I wspolzawodnicznie w cierpliwosci.

Badzcie wytrwali i bojcie sie Boga.

Byc moze, bedziecie szczesliwi.”

Al Kur-An, Sura III, w.200

2006-08-27 1112

Taka oto relacja weekendowa

Poniewaz niezle mi idzie naprawa przebitych kol w bobcat’cie, mialem okazje uczestniczyc w czyms znacznie bardziej ekscytujacym. Mianowicie w zakladaniu gasienicy na Kobelco (to ta zielona koparka na zdjeciu x notek wczesniej). Ojciec Juhy strasznie sie z tym szamotal, wykazujac glownie tendencje silowe. No nie tylko, bo pewne rzeczy robilismy ciagnikiem. W koncu troche sie zniecierpliwilem, kazalem mu przepiac lancuch w inne miejsce gasienicy (moim zdaniem zupelnie logiczne i oczywiste), naciagnelo sie toto troche ciagnikiem i jeden konkretny cios zelazna sztaba usadowil gasienice na wlasciwym miejscu. I w tym momencie ojciec Juhy zaczal krzyczec. Przerazilem sie nie na zarty, ze ani chybi gasienica wskakujac w prowadnice co najmniej zmiazdzyla mu obie rece. Ale poniewaz nieartykulowany krzyk przeszedl stopniowo w mikolajowe ho ho ho, zrozumialem, ze on po prostu krzyczy z radosci. Nic dziwnego, trzy dni probowal toto zalozyc…

 

Z wdziecznosci chyba zagonil mnie do pomocy przy zakladaniu lozyska lyzki koparki. Znaczy sie trzymalem kleszczami zebate „cos” przytkniete do owego lozyska, a on walil w to cos mlotkiem. Duzym, tak z 15kg. Iskry sie sypaly, az milo patrzec. Do czasu, az dostalem w twarz jakims tam odlamkiem z tego zebatego czegos. Centymetr wyzej i bylbym bogatym czlowiekiem. Co prawda bez oka, ale bogatym. Coz, skonczylo sie na zadrapanym i podbitym oku. Bez kasy…

sierra terenowa;)

No w sumie to i nic sie nie zdarzylo waznego, ale pare drobiazgow wzbudzilo moja ucieche. Na przyklad wloczac sie traktorem po lesie (sluzbowo rzecz jasna;), natrafilem na sierre Janne’go, porzucona na polance. Tym razem nie omieszkalem zrobic kilku fotek, bo po prostu fura jest niesamowita;D. probowalem nawet odpalic, ale bez wiekszych sukcesow – koncowka akumulatora. Nastepnego dnia udalem sie w to samo miejsce wyposazony w kable rozruchowe, sprzeglem toto z akumulatorem ciagnika. Kreci super, ale nie zapala. Rzut oka w gaznik. Sucho. No tak, nawet sierra nie ruszy bez paliwa… na razie temat odpuszczam, choc delikatnie napomknalem o zainteresowaniu i byc moze dowiem sie, ile Janne za ta fure chce.

tak wyglada od przodu – czarno-zolte cos to hamulec (innych nie ma, wiec trzeba walic w cos zeby sie zatrzymac)

zajefajna jest ta lotka z tylu, prawie jak w lotusie, tyle ze ta jest… drewniana:)

i ta hamerykandzka flaga na podsufitce…

Wstepnie Janne chce za scierke 50e, ja wstepnie zaproponowalem 20. zobaczymy jak sie to potoczy…

kuba

Swoja droga, zastanawiam sie, co laczy dwoje ludzi (oprocz dzieci i wspolnego majatku), jesli jedna strona, podczas rozmowy telefonicznej, siedzac w biurze w otoczeniu wspolpracownikow, ma opory zeby powiedziec drugiej stronie ze ja kocha, natomiast stwierdzenie „jestes nienormalny” przychodzi bez trudu. Coz, zycie? Moze i tak. W kazdym razie mam za soba szczerego maila. No i w odpowiedzi dowiedzialem sie, ze jestem nienormalny… hmmm, w dzisiejszych czasach chyba mozna to potraktowac jako komplement;). Niestety, pewnego rodzaju nieporozumienia koncza sie na ogol wydatkami ktorych w innych okolicznosciach moznaby uniknac. Nie bede wiecej prosil o przyslanie ksiazek, trzeci raz mi to przez gardlo nie przejdzie. Coz z tego ze J moglaby wyslac mi paczke na koszt firmy? O zalatwienie darmowych biletow na samolot tez nie bede prosil. Trudno, syndrom kubanski. (wiecie, dlaczego nie sprowadzamy pomaranczy z Kuby? Bo jak Kuba Bogu, tak Bog Kubie…)2006-08-23 after midnight