Wracałem sobie w poniedziałek wieczorem z rezonansu, gdy zobaczyłem duchy. Dwa. Siedziały na środku drogi na wysokości wspomnianych poprzednio ziemniaków. Zatrzymałem się, wysiadłem i jakoś odruchowo zgarnąłem i zapakowałem do bagażnika. Tak bezmyślnie zupełnie. Bo jakbym pomyślał, to… no nie. Tu nie było o czym myśleć, wystarczy że pomyślał ten zacny, bogobojny krystowierca, który wywalił kociaki na drogę. W domu nikt nie dyskutował, bo akurat była prawieżałoba po prawiezaginionej Luizie. A Duch i Zjawa zaanektowały fotel:
Co prawda Duch specjalnie nie rokuje, bo marny jest, ale jego siostra nadrabia za dwoje. A właściwie za troje, bo nazajutrz znalazłem jeszcze rudzielca w ziemniakach, ale już bezdusznego. A znalazłem go zaraz po święcie jakim był powrót Luizy z włóczęgi.
W efekcie proces chodzenia po domu skomplikował się w dwójnasób – zamiast dwóch kotów domowych chwilowo mamy cztery. Chce ktoś kotka?
Wykopki przeprowadziłem. Te ekologiczne. Po uprzednim skoszeniu dwumetrowej bylicy i innych normalnie bytujących w ekologicznych ziemniakach chwastów, odczekałem aż wyschną i będą grabialne. Po czym zapiąłem kopaczkę, wziąłem grabie do siana i heja:
Tja, tak to miej więcej wyglądało. A i urobek spodziewanie obfity:
No w sumie to prawie trzy worki ziemniaków, z których największe nadają się na sadzeniaki. Reszta to rozmiar w sam raz umyć i ugotować, bo po obraniu niewiele większe od ziarna gorczycy by były. Jak to znajomy stwierdził: „byłem ekologiem dopóki nie zostałem rolnikiem”.
Ale nic to – w przyszłym roku będzie lepiej. Albo nie. Czas pokaże.