miejski survival

Ostatnio Młody zadzwonił. Ot tak, pogadać. Pogadaliśmy. Przy okazji zakomunikował mi, że w czerwcu na kilka dni jedzie z kumplami w Bieszczady na obóz survivalowy. Pogratulowałem odwagi i zapytałem, na czym to będzie polegać. No bo dla mnie to środek lasu, zdobyć pożywienie, zbudować schronienie, a ze sobą to tyle co na sobie plus nóż i zapałki. Tak dla ułatwienia. No więc teraz to wygląda trochę inaczej. Bo obecnie obóz survivalowy w Bieszczadach polega na tym, że opłacone maja tylko noclegi, natomiast jedzenie muszą sobie kupować sami…

Wstrząśnięty tym faktem zacząłem czytać „Zero”. Wstrząs się pogłębia.

5 myśli na temat “miejski survival

  1. Ciężko, ciężko, a już myślałam, że do dziczyzny będą z łuków strzelać. I gołymi ręcyma rozdzierać skórę, by dobrać się do gorących wnętrzności.

    Te reklamy co się pętają po blogu to za Twoją wiedzą, czy jakoś tak, niechcący wskakują?

    Polubienie

    1. Te reklamy to zło konieczne. Żeby za bloga nie płacić chyba i może żeby za szybko go nie zamknęli. Też mi się to nie podoba, jak dojdę do władzy to to zmienię;)

      Polubienie

Dodaj komentarz